Статтю українською мовою читайте за посиланням.

W przeddzień 11 listopada, kiedy cały kraj świętował 100. rocznicę odbudowy państwa polskiego, część mediów, w tym najbardziej wpływowe „Gazeta Wyborcza” i „Rzeczpospolita”, opublikowała apel polskich obywateli narodowości ukraińskiej pod tytułem „Stulecie polsko-ukraińskie: nie pierwsze i nie ostatnie”. Ten dokument należy uznać za bardzo ważny i aktualny z kilku powodów. Kto jak kto, ale Ukraińcy z Polski już od dawna odczuwają bezpośrednie zagrożenie, które niosą ze sobą populistyczne  spekulacje odnoszące się do przeszłości historycznej, zwłaszcza te dotyczące XX wieku, naznaczonego krwawymi wydarzeniami, tysiącami ofiar, zranioną pamięcią. W dokumencie (który ukazał się także w 46. numerze „Naszego Słowa”) klarownie, bez zbędnych emocji czy subiektywnych opinii przedstawiono ocenę faktów oraz procesów historycznych, które miały wpływ na losy Polaków i Ukraińców. Znaczenie tego dokumentu rozpatrywać należy, będąc świadomym tego, w jakim impasie znalazł się dialog historyczny Ukrainy i Polski na poziomie państw. Apel, podpisany przez wybitnych naukowców, historyków, działaczy społecznych traktować można jako swoistą mapę drogową. Podążając  za wskazanymi w dokumencie propozycjami, można chociażby częściowo uzdrowić stosunki dwóch państw, budować rzeczywisty, a nie martwy, rytualny dialog naszych narodów. Czy skorzystają z tego oba kraje, to już inna kwestia. Autorzy dokumentu przedstawili konkret, a co będzie dalej, zależy od obu społeczeństw, polityków, instytucji państwowych, dyplomatów.

Oświadczenie „Stulecie polsko-ukraińskie” jest w pewnym sensie kontynuacją dążeń Ukraińców Polski do wniesienia wkładu w porozumienie między naszymi narodami, pokonania sprzeczności, które żywiły i żywią do tej pory różnego rodzaju radykałów oraz obcą, przeważnie rosyjską, agenturę. Proces dołączania się Ukraińców w Polsce do budowy dialogu rozpoczął się w latach 80., w czasach tzw. “Karnawału Solidarności”. Proces ten przebiegał dosyć  wolno i etapami. W momencie osłabienia cenzury w oficjalnej prasie oraz polskim tzw. drugim obiegu zaczęły pojawiać się artykuły ukraińskich autorów. Symbolem tego czasu jest artykuł prof. Włodzimierza Mokrego “Dzisiejsza droga Rusina do Polski”, który ukazał się w prestiżowym tygodniku katolickim “Tygodnik Powszechny”. Warto zaznaczyć, że tekst pojawił się w dwóch częściach 15 oraz 22 listopada 1981 roku. Rola dość mało znanego na Ukrainie Mokrego dla inicjowania dialogu jest nieoceniona. Pisząc pod kilkoma pseudonimami, “wypełniał” polski samizdat nie tylko artykułami o stosunkach polsko-ukraińskich XX wieku, ale też otwierał wielu Polakom oczy na literaturę, historię oraz ukraińską duchowość. Jego publikacje w drugim obiegu były uzupełniane poprzez organizowane na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie  konferencje naukowe. Część Ukraińców z Warszawy, Przemyśla, Lublina, Gdańska pośredniczyła też w kontaktach polskiej opozycji z diasporą ukraińską (co zaowocowało tekstami ukraińskich autorów w polskim drugim obiegu, pojawieniem się polskojęzycznego wariantu pisma “Suczanist’” itp.). Pod koniec lat 80. Ukraińcy z Polski stali sie pośrednikami między ukraińskimi dysydentami a polską elitą polityczną. Kontynuacją procesu budowania fundamentów dialogu historycznego były międzynarodowe seminaria historyczne “Polska. Ukraina Trudne pytania”, zainicjowane przez Związek Ukraińców w Polsce we współpracy ze Światowym Związkiem Żołnierzy Armii Krajowej. Seminaria, mimo że zapomniane, często niedocenione w obu państwach, proponowały wyraźny schemat dialogu i badań najbardziej bolesnych wydarzeń, w tym Rzezi Wołyńskiej 1943 roku, antyukraińskich akcji polskiego podziemia oraz aparatu komunistycznego, represji na Zakerzoniu 1944 roku, powojennych deportacji. Rezultatem seminariów był tomy zawierające referaty i zapis dyskusji (łącznie z protokołami rozbieżności), wydane po ukraińsku i po  polsku. Te tomy wyznaczały drogę dla innych badaczy. To awers.

 

Rocznica listopadowa Warszawa, Lwów. Rewers medalu

4 listopada grupa kibiców z Wrocławia odpaliła race przy grobach polskich żołnierzy na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie oraz rozwinęła biało-czerwony transparent. 9 listopada w Internecie opublikowano zdjęcia z tej akcji z odpowiednimi komentarzami z pseudopatriotycznym „sosem”: że państwo polskie rzekomo zapomina o Orlętach Lwowskich,  polskich bohaterach. W podobnym duchu prezydenta Polski Andrzeja Dudę skrytykowali – ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski i dr Andrzej Zapalowski, przemyski radny o ambicjach przewodniczącego rady miejskiej.

Mimo skandalicznej wymowy zachowania polskich kibiców (wulgarne z punktu widzenia estetyki czyny, miały miejsce w miejscu spoczynku Polaków i Ukraińców), w Polsce nie pojawiło się żadne publiczne oświadczenie (potępienie) ze strony przedstawicieli państwa, polityków, hierarchów kościoła rzymsko-katolickiego. Milczą też Polacy ze Lwowa, których skutki tej akcja mogą dortyczyć bezpośrednio, ponieważ jako oficjalny powód swojej wyprawy wrocławscy kibice podali przekazanie pomocy humanitarnej rodakom. Nawiasem mówiąc, na jednym ze zdjęć z wrocławianami dostrzec można aktywistkę polskiej społeczności z miejscowości Mościska.

Nie była to pierwsza prowokacja na granicy. Po bardziej radykalnych działaniach,  w szczególności ostrzal polskiego konsulatu w Łucku, przedstawiciele obu krajów zaczęli mówić o ścisłej współpracy organów ścigania i służb specjalnych w celu zapobiegania takim prowokacjom. Czy ta współpraca nie skończyła się aby na słowach? Według analityków internetowych z organizacji pozarządowej “Zachodni Front Informacyjny”, wrocławscy kibice współpracują ściśle z nacjonalistami z województwa podkarpackiego. Okazuje się, że wśród mieszkańców Przemyśla, oskarżonych w sprawie ataku na procesję w 2016 roku, są też ludzie, którzy często jeżdżą na Ukrainę z “pomocą humanitarną”. Jednocześnie każdego roku propagują antyukraińskie poglądy na Marszu Niepodległości w Warszawie, a także w Internecie.

Okazuje się, że aktywiści z sektora pozarządowego mogą zbadać wzajemne powiązania  i niebezpieczeństwa, jakie powodują tacy ludzie, a służby obu państw z jakiegoś powodu tego zrobić nie mogą.

Milczenie polskich władz w sprawie prowokacji we Lwowie jest bardziej wyraziste niż kilkanaście oficjalnych wypowiedzi o partnerstwie strategicznym. Ta cisza już nawet nie dziwi, zwłaszcza w kontekście innych wydarzeń, które miały miejsce 10 i 11 listopada w Warszawie. I tu nie chodzi tylko o Marsz Niepodległości.        

Zacznę od wydarzeń o mniejszej wadze . W sobotę, 10 listopada, na Stadionie Narodowym w Warszawie odbył się “Koncert dla Niepodległej”, w którym wzięli udział znani polscy artyści, przedstawiciele władzy oraz około 40 tysięcy widzów. Koncert rozpoczął oficjalny program obchodów 100-lecia odzyskania Niepodległości Polski. Pomysł i scenariusz koncertu były dosyć proste – za pomocą popularnych polskich piosenek i przebojów pokazać ostatnie 100 lat historii kraju oraz najważniejsze jej wydarzenia. Realizacja pomysłu okazała się interesująca z artystycznego punktu widzenia: publiczność usłyszała utwory, bez których trudno byłoby wyobrazić narodową i kulturową tożsamość Polski. Były one często wykonywane w nowej muzycznej i wokalnej aranżacji przez znanych polskich artystów. Na scenie pojawiło się ponad sto wykonawców, zwłaszcza wizualizacja robiła ogromne wrażenie. Jednak w ukraińskim kontekście trzymano się obowiązującego  w ostatnim czasie trendu – dość ograniczonej wizji historii Polski, czasami nawet zniekształconej pod względem faktów. Podam jeden przykład: mimo że Ukraińcy w II RP stanowiły nawet 14% ludności (według różnych szacunków, od 5 do 7 mln), podczas koncertu nie wspomniano o nich ani w jednej piosence, ani w jednym zdaniu, wogóle nie wspomniano żadnym słowem. Nie wspomniano, że niektórzy Ukraińcy (emigranci polityczni) wraz z Polakami budowali międzywojenną Polskę, że wśród nich byli wybitni inżynierowie, naukowcy, wojskowi. Nie zabrakło jednak sentymentalnej piosenki “Tylko we Lwowie”, która jest symbolem tzw. “kresowych sentymentów”.

Dlaczego tak dużo o koncercie? Ponieważ ten przypadek odzwierciedla szerszy problem polskiej polityki historycznej i jej twórców – polityków, mediów, urzędników Instytutu Pamięci Narodowej oraz innych instytucji państwowych. W tej narracji (która często zastępuje fakty) nie ma państwa i obywateli o odmiennych narodowych i religijnych tożsamościach, istnieje tylko polska etniczna narracja. Politykę tę przekazują masowej publiczności reżyserzy tego typu wydarzeń, ostatecznie jest ona konsumowana przez setki tysięcy widzów, ponieważ koncert nadawały wszystkie główne polskie telewizje. W taki sposób utrwala się stereotypy i mity.

Widz sobotniego wydarzenia odebrał więc określoną wizję, w której nie tylko całkowicie pominięto wkład w państwowość polską “innych”, nieetnicznych Polaków, ale też nic nie powiedziano o trudnych sprawach z lat 1918-1939. Wręcz przeciwnie, wszyscy widzowie usłyszeli, że II RP była «sprawnym państwem». Ofiary terroru politycznego, pacyfikacji protestów społecznych (Poznań 1956 roku, Warszawa 1968 roku, Gdańsk 1970 roku oraz lat 80.) wspominane były tylko w kontekście Polski komunistycznej w filmikach, wyświetlanych przed wykonaniem utworów muzycznych. O ofiarach protestów chłopskich z lat 30., protestów bezrobotnych we Lwowie w 1936 roku, o zabójstwie pierwszego prezydenta RP G. Narutowicza przez polskiego nacjonalistę nie wspomniano ani słowem. Zarówno jak o polityce państwa polskiego na odcinku mniejszości narodowych. Ogólnie rzecz biorąc, gdyby nie wzmianka o Holokauście i mordowaniu masowej Żydów (oraz gdyby nie jedna żydowska pieśń), widz kilkugodzinnego widowiska nie dostałby żadnej informacji o tym, że Polskę zamieszkiwali obywatele innych narodowości i wyznań.

Za szczyt takiej narracji o historii 100-lecia niepodległości uznać można przemówienie prezydenta Andrzeja Dudy, które wygłosił 11 listopada przy Grobie Nieznanego Żołnierza. Prezydent zacytował wiersz o chłopcu – młodym orlątku, który zginął za Polskę we Lwowie w listopadzie 1918 roku. W przemówieniu nie było za to rozbudowanych opisów  i wierszy na temat walki o polskość Śląska po 1918 roku (trzy tzw. powstania śląskie) lub dramatycznych wydarzeń Bitwy Warszawskiej bitwy z bolszewikami 1920 roku.

To rozłożenie akcentów w wystąpieniu prezydenta Dudy nie było przypadkowe, pokazuje, jak sposób uczczenia 100-lecia Polski wpisuje się w dominującą nacjonalistyczną narrację. Jest dowodem na to, że oficjalna Polska w podejściu do historii wybiera nie dialog i wierność faktom, tylko koniunkturalną, korzystną ze względów koniunkturalnych politykę historyczną. Tak kreowana polityka  kieruje społeczeństwo ku nacjonalistycznej wizji zarówno przeszłości, jak i przyszłości kraju. Obecne władze coraz bardziej stają się więc zakładnikami skrajnie prawicowych sił.

W takim tle deklaracje mówiące o tym, że głównym wrogiem jest Rosja, że wsparcie dla Ukrainy jest polską “racją stanu”, tracą na wartości.

O tym, że nie chodzi tylko o poszczególne oderwane od siebie zdarzenia, świadczy pozornie drobna informacja ABW (Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego) o wydarzeniach, które miały miejsce dzień przed 11 listopada i warszawskim Marszem. Mówiąc o zakazach wjazdu do Polski, rzecznik prasowy ABW stwierdził, że zakaz odnosił się między innymi do: “osób gloryfikujących ideologię Stepana Bandery”. Polscy urzędnicy, politycy, część prorządowych mediów w tym samym czasie bardzo ostrożnie wypowiadała się na temat zagrożenia ze strony polskich nacjonalistów. Pomimo tego, że wielu członków ONR (Obozu Narodowo-Radykalnego), MW (Młodzieży Wszechpolskiej), RN (Ruchu Narodowego) otwarcie deklarują, że są nacjonalistami, przedstawiciele władzy i mediów wykorzystują o wiele łagodniejsze określenia, mówiąc dyskretnie o: „środowiskach prawicowych” lub “narodowcach”.. Ukraińców na uroczystościach obsadzono w innej roli – nieobecnych lub też zwolenników ideologii Stepana Bandery, dążących do poprzez prowokację do zepsucia święta.

Oleh Wistowyk

Поділитися:

Схожі статті

Залишити відповідь

Ваша e-mail адреса не оприлюднюватиметься. Обов’язкові поля позначені *

*
*