Mariusz Sawa ■ HISTORIA ■ №44, 2021-10-31

Patrząc w oczy starego Andrija Łysaka, domyślam się, że poorana zmarszczkami twarz świadczy o życiu, które poświęcił ciężkiej pracy na roli. Jednak przypuszczam, że najtrudniejsze doświadczenie przyszło w roku 1944, na przedwiośniu, gdy jego wieś znajdowała się jeszcze pod okupacją niemiecką i jesienią, gdy wkroczyli już Sowieci 10 marca 1944 r. o świcie Sahryń oraz kilkanaście innych wsi w powiecie hrubieszowskim został zaatakowany przez żołnierzy Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich.

Україномовний варіант тексту – тут.

W wyniku ataku jednego dnia życie straciło, jak obliczył historyk Igor Hałagida, ponad 1200 osób, w tym około 800 kobiet i dzieci: od kul, ognia i granatów, które wrzucano do prowizorycznych schronów wypełnionych ludźmi.

Z ręki polskich partyzantów zginęła wówczas córka Andrija Łysaka, Maria, z mężem Iwanem i dwójką dzieci. 27 września zginął również on sam. Swoje 74-letnie życie zakończył, jak wielu ówczesnych mieszkańców wsi, w sahryńskim lesie.

Najbliżej Sahrynia były dwa lasy: jeden położony od północnego wschodu, drugi od południa, niedaleko wsi Zagajnik. Oba dawały chłodne wytchnienie w upalne dni podczas prac polowych, dostarczały budulca, opału, pożywienia. Do pierwszego z nich wybrałem się zimą 2020 r., by w ciszy spokojnego dziś lasu odczytać autentyczne relacje ocalałych odnoszące się do tego miejsca.  

W sahryńskim lesie próżno szukać namacalnych pozostałości wojny, np. śladów pocisków na pniach czy cmentarzy. Aby je znaleźć, potrzeba byłoby badań archeologicznych. Dopóki lasu, czyli terenu na którym rozegrała się tragedia, nie oznaczono obiektem upamiętniającym, był on nie-miejscem pamięci, przestrzenią wymagającą odczytania przy użyciu wyobraźni. Drzewa, jako poza-ludzcy świadkowie przeszłości i przemocy, zaświadczali o niej jedynie wtedy, gdy ktoś je zauważył, gdy uświadomił sobie, że rośliny wyrosłe w pobliżu lub na szczątkach zamordowanych, są żywym medium pamięci, przynależą wręcz do ofiar.

„Przeszłość tych miejsc powstaje tylko przez opowiadanie o nich, jest tą narracją stwarzana. Las nie jest pamiętaniem, ale mówieniem” – trafnie zauważyła w „Antropologii lasu” Agata Agnieszka Konczal. W przypadku sahryńskiego lasu problem polega nie na tym, że ktoś umyślnie nie odczytuje go jako miejsca pamięci lub – o czym będzie mowa dalej – odczytał jedynie częściowo, ale raczej na naturalnym braku tych, którzy mogliby o tym opowiedzieć. W tę rolę może spróbować wejść historyk. I warto to zrobić, bo sahryński las odgrywał w okresie wojny rolę istotnego poza-ludzkiego aktora. Wpływał na biografie ludzi, zarówno tych, którzy szukali w nim schronienia, jak i tych, którzy wykorzystywali go do ataku. Las sprzyjał im wszystkim.

Przed akcją

Jedna z grup partyzanckich, biorąca udział w tzw. akcji na Sahryń, zebrała się w lasach księżostańskich, ponad trzydzieści kilometrów na zachód od celu ataku. Przez kilka pierwszych kilometrów, do samego Komarowa – rodzinnej wsi jednego z dowódców, Zenona Jachymka „Wiktora” – szła tylko lasami. Inne oddziały maszerowały od południa i wschodu, by nocą z 9 na 10 marca zatrzymać się w lasach Mircza i Tyszowiec. Jeszcze inni koncentrowali się w Gajówce w lesie Lipowiec, część dotarła niemal do samego miejsca ataku – do lasu w okolicy Tuczap i Turkowic.

Ruchy wojska w tym rejonie zostały zauważone przez mieszkańców już 8 marca w okolicy wsi Miętkie. Niemcy, powiadomieni o tym fakcie, raportowali do Hrubieszowa, stolicy powiatu; Ukraińcy natomiast, poprzez Urząd Gminy, do Ukraińskiego Komitetu Pomocowego. Wystraszeni cywile zbiegli z Miętkiego do Sahrynia. Ludzie przypuszczali, że na coś się zanosi.

Na dzień przed akcją dowódcy Armii Krajowej udali się na skraj sahryńskiego lasu i usytuowawszy się na okalającym go wale, przez długi czas prowadzili obserwację wsi. Przy użyciu lornetek i map planowali ostatnie szczegóły akcji.

Nocą jeden z plutonów, pod dowództwem Antoniego Misztala „Kętnego”, niepostrzeżenie zajął stanowiska w polu. Pluton Antoniego Planety „Głowacza” rozlokował się w lesie na północny wschód od wsi. „Plutony te miały spełniać rolę worka dla uciekających” – dowiadujemy się z partyzanckich wspomnień Zenona Jachymka.

Mieszane oddziały tomaszowsko-hrubieszowskie AK pod dowództwem Bolesława Jachymka „Beja”, rozmieszczone w lesie terebińskim, zabezpieczyły drogę do Terebinia i Hrubieszowa, wychodzącą z Sahrynia w kierunku północnym. Również one miały za zadanie „spełniać rolę worka dla napędzanych nacjonalistów ukraińskich od strony Sahrynia”. Miały też nie dopuścić do ucieczek w kierunku zachodnim poprzez współdziałanie z plutonem Antoniego Dzięgiela „Wilka”, operującym w rejonie kol. Sahryń.

Z sahryńskiego lasu na wieś uderzyć miał jeden z plutonów Oddziału Dywersji Bojowej, dowodzony przez Janusza Michockiego „Gila”, wspierany przez dwie sekcje zwiadu konnego. Z nimi znajdował się dowodzący uderzeniem na Sahryń Zenon Jachymek „Wiktor”. Towarzyszyło mu także dziesięciu uzbrojonych miejscowych chłopów.

W trakcie przygotowań do ataku partyzanci nie raz natknęli się na zwłoki osób zamordowanych w lesie. Sprzyjało to wzrostowi nastrojów antyukraińskich. Stanisław Gontarz ps. „Orzeł”, żołnierz Armii Krajowej, dowódca plutonu pisał:

Po rozejrzeniu się wszedłem do bukowego lasu. Przechodząc obok grubych drzew, zobaczyłem na ziemi postać ludzką. Zaniepokojony tym, podszedłem bliżej. Na ziemi leżała martwa kobieta, w wieku około 60 lat. […] Miała otwarte oczy i usta. Trąciłem butem jej nogi. Były sztywne. Ofiara leżała tam zapewne od kilku dni.

[…] Należało sądzić, iż zamordowaną była Polka. […] Wiadomość ta oburzyła wszystkich do najwyższego stopnia. Posypały się przekleństwa i groźby pod adresem upowców.

Las, który uspokaja sumienia

Atak na Sahryń nastąpił 10 marca po godzinie 4 rano. „Ludzie zaczęli uciekać w pole. – wspominała 24-letnia Nadija Melnyk-Nowosad – Za polem był las, w którym zamierzali się schować, ale nadaremnie. Z lasu odezwały się karabiny, kładąc i zabitych, i żywych na ziemię, która już na wiosnę zaczęła stawać się miękka”. Maksym Szczyrba z Łaskowa miał więcej szczęścia: „Ja […] wyskoczyłem z kryjówki i zacząłem uciekać. Bandyci strzelali do mnie, dopóki nie wskoczyłem do lasu”.

Jak wynika z niektórych relacji, do lasu zwabiano uciekających ludzi specjalnie: „Żony Polaków krzyczały z lasu do naszych: «Hej, Maryniu, uciekaj tutaj», a te myślały, że tam już swoi – i biegły, a stamtąd wyskakiwali Polacy na koniach i zabijali” – czytamy w relacji ks. Mychajła Skaba. Tragiczny los uciekających do lasu potwierdził jeden z polskich mieszkańców Sahrynia, który zeznawał w 2009 r. przed prokuratorem Instytutu Pamięci Narodowej: „Wiele ludności uciekało, gdzie mogło po polach i w kierunku lasu, ale tam czekali partyzanci i tam później znajdowano ich ciała”.

Las uspokajał sumienia morderców, skrywał zbrodnię, ale niektórym dawał możliwość zaniechania przemocy. Nina Wojtowycz, która kilka minut wcześniej straciła matkę, wspominała: „przyszło do nas dwóch jakichś nieznanych bandytów i prowadzili nas do lasu drogą przez las. A potem jeden powiedział do drugiego «A puścim ich, i tamtym powiem, że zabite»”.

Po dokonanej zbrodni świadkowie widzieli ciała zabitych, zwłaszcza tych, którzy nie zdążyli dobiec do lasu, w którym również spotykała ich śmierć: „Po drodze [do lasu – MS] widziałem ciała zabitych osób, byli to prawdopodobnie Ukraińcy, widziałem ciała kobiet, dzieci i starców” – zeznawał w śledztwie IPN kolejny świadek. Rodziny poszukiwały w lesie zwłok swoich bliskich: „Potem szukałem swojej żony, widziałem na polu wiele zabitych osób – mówił duchowny prawosławny ks. Wasyl Laszenko. – Swoją żonę znalazłem uduszoną pod lasem sahryńskim, potem strzelono jej w głowę. Dziecko także zostało zabite, miało złamaną rękę”.

Nie wszystkim udało się znaleźć, a potem pochować szczątki członków rodziny. Wśród nich była Anna Iwuła:

Dnia 9 marca 1944 roku około godziny 4 po obiedzie mój syn – Wołodymyr Kwacz, lat 17 – szedł do Sahrynia na wartę. Po drodze spotkali go polscy bandyci, którzy jechali furmanką. Zabrali i zawieźli do mireckiego lasu. W piątek poszłam go szukać. Znalazłam go zabitego we wspomnianym lesie. […] Chciałam […] zabrać zabitego syna, ale nie mogłam, bo słychać było strzały z tego kierunku.

Ciała pomordowanych spoczywają w okolicznym lesie zapewne do dzisiaj. Być może są tam także szczątki nieznanego z nazwiska partyzanta o pseudonimie „Śmieszny”, pokazowo rozstrzelanego przez „Wiktora” za rzekome rabunki popełnione w Sahryniu i w okresie wcześniejszym. O tym, że egzekucja „Śmiesznego” miała miejsce na leśnej polanie sahryńskiego lasu, mówił po latach Jerzy Hildebrand-Wilski ps. „Sart”.

Po akcji zjeżdżały również do lasu furmanki wyładowane ukraińskim dobytkiem zrabowanym w Sahryniu:

Polacy-bandyci nazjeżdżali się do Sahrynia furmankami ze swoimi żonami i córkami i synami. Wszystko grabili i wywozili do lasu […].

Drzewa, które kryją wstyd

W polskiej kulturze pamięci las w sposób naturalny łączy się z narodową historią. Pokrewieństwo człowieka z drzewem znajduje odzwierciedlenie chociażby w pięknej praktyce sadzenia drzew w miejscach kaźni, np. dębów katyńskich. To jedna z mikropraktyk, przez które nie-miejsce pamięci, jakim jest las, staje się miejscem pamięci. Z „kontrpomnika” staje się miejscem ustawiania pomników. Również w przypadku lasu sahryńskiego stał się on przedmiotem dostosowywania do polskiej tragicznej martyrologicznej przeszłości.

Jak czytamy w meldunku jednego z oddziałów Ukraińskiej Powstańczej Armii z połowy maja 1944 r., a więc w czasie nasilenia polsko-ukraińskich walk partyzanckich na tym terenie, „Sotnia, przechodząc niedaleko linii kolejowej, schwytała jedną Polkę i siedmioro dzieci, która została wysłana na zwiady przez Polaków. Udawała wychowawczynię ochronki. Po przeprowadzeniu śledztwa unieszkodliwiono ich”.

Po kilkukilometrowym marszu z którejś z pobliskich wsi oprawcy zamordowali wyżej wymienionych niewinnych ludzi właśnie w tym lesie. Być może nawet w miejscu, z którego Zenon Jachymek „Wiktor” 9 marca 1944 r. obserwował Sahryń przed atakiem, mającym nastąpić następnego dnia i tuż obok bliżej nieokreślonego przyszłego miejsca pochówku Andrija Łysaka. Zbrodni z 15 maja 1944 r. dokonano nie na otwartej, jasnej przestrzeni pola, lecz tuż na granicy z nią. Drzewa i gąszcz krzaków miały ją osłonić, ukryć wstyd i być może wyrzuty sumienia. Ciała ofiar przyroda oddała już po kilku latach wraz z fragmentami dziecięcych ubrań, książeczką do nabożeństwa i różańcem. Trzydzieści lat później miejscowy kleryk wspólnie z siostrą zakonną wydobyli szczątki i w asyście duchowieństwa pochowali w podkarpackiej Starej Wsi. Obecnie zaś wierni Kościoła rzymskokatolickiego oczekują na beatyfikację męczenników: siostry zakonnej Longiny Trudzińskiej i siedmiu nieznanych chłopców. Kilka lat temu wybudowano w tym miejscu pomnik upamiętniający ofiary tej zbrodni. Przestrzeń lasu zagospodarowano upamiętniając jedną z wielu tragedii, eksponując esencjonalny przypadek kaźni najbardziej niewinnych. Las sahryński nadal pozostaje więc nie-miejscem pamięci ofiar spoza kanonu polskiej martyrologii.

Fot. zbiory L. Zozuli

Artykuł powstał w ramach stypendium realizowanego ze środków Polsko-Ukraińsko-Kanadyjskiej Fundacji „Kalyna”.

Поділитися:

Категорії : Історія

Схожі статті

Залишити відповідь

Ваша e-mail адреса не оприлюднюватиметься. Обов’язкові поля позначені *

*
*