Kasia Komar – Macyńska ■ WYWIAD ■ №47, 2020-11-22

Wykonawczyni ludowych utworów, członkini zespołu „Widymo“ oraz autorka solowego projektu „Bojkowski Głos Bieszczadu“ Daria Kosiek z Sanoka opowiada o pieśniach Bojkowskich w oryginalnych aranżacjach, dlaczego inspiruje się miejscem w którym mieszka i gdzie można znaleźć elementy kultury jej przodków.

*** Україномовний варіант розмови – тут.

(fotografia z osobistego archiwum Dari Kosiek (autor – Adam Jaremko, projekt graficzny – Andrzej Fil)

Wykonawczyni ludowych utworów, członkini zespołu „Widymo“ oraz autorka solowego projektu „Bojkowski Głos Bieszczadu“ Daria Kosiek z Sanoka opowiada o pieśniach bojkowskich w oryginalnych aranżacjach, dlaczego inspiruje się miejscem w którym mieszka i gdzie można znaleźć elementy kultury jej przodków.

(fotografia z osobistego archiwum Dari Kosiek (autor – Adam Jaremko, projekt graficzny – Andrzej Fil)

Ogólnie wiemy czego spodziewać się po muzyce z gór. A jak brzmią głosy bojkowskie w twojej interpretacji?

Zacznę od tego, że projekt „Bojkowski Głos Bieszczadu“ realizuję dzięki trzymiesięcznemu stypendium ministra kultury w ramach programu „Kultura w Sieci“. Sam pomysł związany jest z chęcią zaprezentowania kilku piosenek bojkowskich, które wcześniej słyszałam lub znalazłam w monografii „Dzieła wszystkie: Sanockie – Krośnieńskie“ Oskara Kolberga. W taki sposób chciałam zwrócić uwagę na kulturę bojkowską. Tak naprawdę dużo wiemy o tej łemkowskiej czy huculskiej, ale na terenie ukraińskich Karpat żyli i tworzyli również Bojkowie.  Ich piosenki w moim wykonaniu nie mają tradycyjnego brzmienia. Zdecydowaliśmy się wzbogacić je delikatnymi aranżami wykorzystując lirę korbową i dwa dawne instrumenty strunowe: fidel i violę da gamba. Razem brzmią one bardzo harmonijnie i dlatego z akompaniatorem Maciejem Harną zdecydowaliśmy się na takie połączenie.

Dlaczego zrezygnowałaś z autentycznego brzmienia z wykorzystaniem charakterystycznych dla muzyki gór instrumentów dętych?

Zawsze chciałam bawić się muzyką. Jednocześnie chcę podkreślić, że melodia i słowa pieśni nie różnią się od oryginału – tego się trzymam. Nie wykorzystujemy tradycyjnych górskich instrumentów – trembity, drumli, fletu, cymbałów czy bębnów. Ale używamy liry korbowej, której struny i warstwy brzmieniowe otwierają nam wiele możliwości. Również fidel i viola da gamba nie pochodzące z gór, a z Zachodniej Europy, odpowiadają specyfice muzyki bojkowskiej. Połączenie tych instrumentów daje ciekawy efekt i tworzy wyjątkowy nastrój. Dziś tereny etnicznej Bojkowszczyzny przecina granica. Po jej wschodniej stronie mieszkają Bojkowie, a góry i lasy pozostają po stronie zachodniej. Oczywiście jest Bojkowszczyzna Wschodnia i Zachodnia, ale kiedy wybieram piosenki, to nie wprowadzam takiego podziału. W projekcie nagrałam cztery utwory: jeden a cappella i trzy z akompaniamentem.  Tylko jedna piosenka pochodzi z terenów należących do Polski. To „Czerwena róża”. Reszta to utwory ze Wschodu. Jeden z nich „Oj u divojky” to w zasadzie kolęda o dziewczynie i szybkim wyjściu za mąż.

Kolęda?

Tak. Ale tematyka nie odnosi się do motywów religijnych, a życia codziennego – jak w szczedriwkach. Znalazłam taką kolędę o pannie młodej i chciałabym znaleźć podobną o panu młodym. Trzeci utwór „Na vysokij połonyni“, to pieśń żniwiarska. Pierwszy raz usłyszałam ją w wykonaniu grupy „Kurbasy“ i postanowiłam zrobić własną aranżację. Ostatnia „Czernjuszko duszko“ pochodzi ze wsi Wowków. Dawno temu usłyszałam ją na płycie projektu „Berwy“ w wykonaniu mieszkanki tej miejscowości.

Piosenki, o których opowiadasz różnią się obrzędowością i tematyką. Daje to możliwość poznania kultury Bojków z wielu perspektyw. Czy można znaleźć przykłady żywej kultury bojkowskiej poza Ukrainą?

To wymaga badań. Mam nadzieję, że na Warmii i Mazurach nadal są ludzie pamiętający pieśni Bojków. Trzeba po prostu ich odszukać. Jest taka grupa „Susidojky”. Jej członkowie nawet prowadzili kursy i promowali na północy melodie bojkowskie. Warto też przypomnieć, że wielu Bojków deportowano do wschodniej Ukrainy, w region Donbasu. Tam również można szukać, ale ci ludzie, raczej, mogli już rozjechać się po całej Ukrainie.  

A w Sanoku gdzie mieszkasz, na przedgórzu Zachodniej Bojkowszczyzny – czy w tym regionie można znaleźć kogoś, kto kultywuje tradycje pieśni bojkowskich?

Istnieje dający się odczuć brak kultury bojkowskiej w porównaniu z zachowaną przez sąsiadów łemkowską. Jest wiele przyczyn takiego stanu. Powszechnie  uważa się, że Zachodnia Bojkowszczyzna to obszar od Osławy do granicy z Ukrainą. Moi dziadkowie od strony mamy pochodzą z Dołżycy koło Cisnej, to jest Bojkowszczyzna. Ale oni nigdy nie powiedzieli, że są Bojkami. Nawet kiedyś zapytałam ich o to. Odpowiedzieli, że są po prostu Ukraińcami. Z kolei mój wujek ożenił się z Łemkinią i wszyscy wiedzieli, że ona jest Łemkinią, bo sama siebie tak nazywała. Warto też pamiętać, że wówczas ludzie na wsi zupełnie inaczej siebie określali, mieli swoje lokalne nazwy. Jeżeli ktoś mieszkał za górą, to był góralem, a ktoś w dolinie – ten był dolinianem. Dlatego określenia używane przez etnografów nie zawsze były znane wśród zwykłych ludzi. Ale wracając do pytania – trudno tu znaleźć tych, którzy zachowali kulturę bojkowską, a zwłaszcza pieśni. Większość ludzi została przesiedlona. Ci, którzy wrócili szybko przeszli na katolicyzm i później nie nazywali się już Ukraińcami, ani Bojkami. Było im tu bardzo ciężko. Dziś są ludzie próbujący przywrócić kulturową pamięć tej ziemi, ale są to bardziej pasjonaci i etnografowie. Spotkanie miejscowych ludzi, o których można powiedzieć, że kultywują bojkowską kulturę – niestety nie jest możliwe.

Myślę, że wśród Ukraińców „z Wisły“ istnieje takie nawarstwienie różnych elementów ukraińskiej kultury ludowej, że niebywale trudno byłoby „wydestylować“ jej pierwotne i pojedyncze składniki, jak właśnie kultura bojkowska.   

To prawda, ta kultura sprowadza się do klasycznej wyszywanki, wianka i szarawarów. Brakuje regionalnego zróżnicowania. Takie bogactwo staramy się prezentować w zespole „Widymo“, gdzie wykonujemy pieśni ukraińskich gór i nazywamy je regionami ich pochodzenia. Różne regionalne elementy łączymy również w swoich strojach, tak jak połączone są ze sobą góry Karpaty.

W zespole „Widymo“ śpiewasz już od wielu lat. A co skłoniło cię do stworzenia autorskiego projektu?

To pewien sposób uszanowania moich dziadków, którzy tu się urodzili i zostali stąd deportowani. Zawsze miałem wielki sentyment do Beskidów, zawsze ciągnęło mnie w góry. Dlatego teraz tu mieszkam i zajmuje się karpackimi pieśniami. Kiedy się przeprowadziłam, to zdałem sobie sprawę z tego, że naprawdę niewiele uwagi poświęca się pieśniom Bojków. Te łemkowskie są lepiej znane, a w polskim środowisku nawet bardziej niż bojkowskie kojarzone są pieśni poleskie. Uważam, że trzeba prezentować muzykę bojkowską, bo ma ona wielki potencjał. Łemkowie mający mocną świadomością szybko zaczęli pracować ze swoją spuścizną i wiele udało im się zachować. Natomiast bojkowie mają tu wiele do nadrobienia. Pamiętam sytuacje z wyjazdów na Ukrainę, gdzie przesiedleńców z Beskidów nazywano po prostu „Łemkami”. Tak jakby wszyscy Ukraińcy z polskiej strony Karpat nimi byli. Dopiero kilka lat temu zaczęto zwracać uwagę na bardziej szczegółowe rozróżnianie tych terytoriów etnograficznych.

Czy są jakieś cechy wyróżniające pieśni bojkowskie?

Napewno, są to kołomyjki, chociaż, oczywiście mają je również Huculi. Jednak te bojkowskie charakteryzują się „wiwkaniem“ – zaśpiewem mającym zachęcić do śpiewania kolejną osobę. Jest to pewna forma rozmowy.  Dla Bojków charakterystyczne są również „ładkanki“. Pieśni te śpiewane są na weselach i innych uroczystościach oraz w trakcie obrzędów. Najwięcej znam tych opowiadających o przygotowaniach do wesela: zbieraniu barwinku, pleceniu wianków, przygotowywaniu potraw czy zaplataniu warkoczy pannie młodej przez jej druhny. Przypominam sobie, że babcia słysząc kiedyś jak śpiewam, podeszła i powiedziała: „Oj, gdybyś ty mogła tak „ładkać““. Zapamiętałam to bardzo dobrze. Odpowiedziałem, że może kiedyś to zrobię. I tak się stało.

Kto wprowadził cię do świata muzyki?

Pierwsi, oczywiście, byli rodzice. Z tatą słuchaliśmy dużo różnej muzyki. Pamiętam Kwitku Cisyk i inne ukraińskie piosenki puszczane z płyt winylowych. Od urodzenia w moim życiu była muzyka. Tato dużo śpiewał, jest bardzo muzykalny, kiedyś miał swój zespół. Potem śpiewałam w szkolnym chórze w Białym Borze, który prowadził Bogdan Ficak. Śpiewałam również w chórze cerkiewnym i akademickim, a później jakoś tak wyszło, że zapisałam się do „Widyma“, gdzie już zostałam.  Największy udział w tym, że pojawił się mój autorski bojkowski projekt ma Marianna Jara (kierownik „Widyma“) i mój mąż. Oni zawsze dawali mi i dają impuls do rozwoju.

Jak działa na ciebie otoczenie gór, w którym mieszkasz? Czy to zachęca do śpiewania?

Tak.

Zastanawiam się, czy gdybyś mieszkała nad morzem, to czy też byś śpiewała bojkowskie piosenki? Chyba, nie, bo śpiewać o górach żyjąc przy morzu…

Pewnie można, ale to nie to samo. Tu wychodzisz na połoninę i już chcesz śpiewać „Na wysokij połonyni“ lub „De hory Karpaty“. Wszystko to czujesz pod nogami. Idziesz na jedno wzgórze, widzisz drugie i robi ci się przyjemnie na duszy. Od razu chcesz śpiewać (uśmiecha się).

Myślę, że to pewien fenomen, bo kultura jest wytworem ludzkim. Tu pozostały samotne góry, ziemie i przyroda, a ludzie i ich kultura – są w innym miejscu. Bojkowskie pieśni oderwane od gór, ziemi i przyrody brzmią inaczej, zupełnie inaczej…

Oczywiście, coś w tym jest. Pewnie dlatego zawsze pociągały mnie Beskidy.

Pamiętasz kiedy przyjechałaś tu pierwszy raz?

Pamiętam bardzo dobrze. To było w liceum. Przyjechaliśmy na klasową wycieczkę. Zatrzymaliśmy się na podwórzu mojego wujka (brat dziadka od strony mamy) w Wetlinie. Spaliśmy w namiotach. Wujek opowiadał nam historię tych ziem, o swoim życiu po powrocie z Jaworzna. To był dla mnie ważny wyjazd, pamiętam, że bardzo ciężko było stąd wyjechać. Powiedziałem sobie wtedy, że będę tu wracać częściej. Potem zawsze starałam się zapamiętać każdy kąt, to siedziało we mnie. Wujek pokazał mi również miejsce w Dołżycy, w którym mieszkali moi dziadkowie. Wtedy jeszcze bardziej chciałam tu zamieszkać.

Wszystkim dla których ten świat jest podobnie bliski, ale mieszkają daleko możemy zaproponować twoje piosenki. Gdzie je znajdą?

Strona internetowa projektu jest nadal w opracowaniu, ale już działa strona „Bojkowski Głos Bieszczadu“ na Facebooku. Tam są dwa utwory. Wkrótce razem z wideo pojawią się one na YouTube.

Okazuje się, że «kultura online» – to teraz najlepsza i chyba jedyna odpowiedź twórczego środowiska na pandemiczne realia?

Tak, ale to nie to samo, co żywy kontakt z muzyką. Oczywiście, dźwięk można stworzyć, ale koncert online jest trudny. Gubi się atmosfera. Nie ma kontaktu z drugim człowiekiem, nie widzisz jego reakcji, nie odczuwasz emocji. W sieci można jedynie „zalajkować“, a kiedy idziesz na koncert, to cała zanurzasz się w to wydarzenie. Możesz odczuwać je przez skórę i całym wnętrzem, nie wiem… jakoś w sercu lub nawet w żołądku. Kiedy siedzisz w domu przed komputerem, to zawsze ktoś lub coś będzie cię rozpraszać. W pełni nie poświęcisz się na przeżywanie danego kulturalnego doświadczenia.

Jak sądzisz, teraz jest czas na zwolnienie i robienie mniej, czy może jednak na szukanie nowych form?

Trzeba działać i próbować jakoś funkcjonować. Warto ten czas poświęcić na szukanie i tworzenie nowych idei. Wierzę, że sytuacja wkrótce się zmieni, pandemia się skończy i wszyscy wrócą do normalnego życia. I można będzie z nową energią wejść w tą przyszłość, która już wkrótce nadejdzie.

*Wschodnie Beskidy (w Polsce nazywane są Bieszczadami)

Поділитися:

Категорії : Розмова

Схожі статті

Композитор Максим Петренко: «Музична освіта в Україні тримається на ентузіазмі та любові до дітей»  

Максим Стрихар ■ КУЛЬТУРА ■ №15, 2022-04-10 Український композитор і піаніст Максим Петренко вже понад три роки мешкає у сілезькому місті Битомі. Народився він...

Залишити відповідь

Ваша e-mail адреса не оприлюднюватиметься. Обов’язкові поля позначені *

*
*