Waldemar BałdaARTYKUŁY, OŚWIADCZENIA (ІСТОРІЯ)№32, 2015-08-09

Nie doszedł do najwyższych godności, nie pławił się w zaszczytach ani zbytku – wiódł życie trudne, mozolne, borykał z niedostatkiem i zwykłym, ludzkim, brakiem szczęścia. A jednak ks. Cyrylowi Sieleckiemu udało się coś, co nie zawsze bywa dane świetnym dostojnikom: pozostawił po sobie jasną pamięć. Był – jak wynika ze świadectw mu współczesnych – dobrym i mądrym człowiekiem.

ks. Cyrylowi Sielecki о. Кирило Селецький
ks. Cyryl Sielecki

Piękne wspomnienie o nim zawdzięczać można polskiej hrabiance i hrabinie – Annie z Działyńskich Potockiej, wychowanej w rodzinie wielkopolskiej, która pięknie zapisała się w dziejach Rzeczypospolitej, zamężnej za przedstawicielem jednego z najmożniejszych rodów Małopolski. Osobie mądrej, wrażliwej i – co niemniej ważne – potrafiącej oceniać ludzi i sprawy takimi, jakimi były, a nie z wysokości swej pozycji społecznej.
O tym, że świadectwo Potockiej należy traktować jako źródło wiarygodne, niech zaświadczy taki passus z jej zapisków, wydanych pod tytułem „Mój pamiętnik”. Przybywszy po zamążpójściu z rodzinnej Wielkopolski do Oleszyc, gdzie rezydował jej mąż, właściciel ogromnego majątku ziemskiego, zdumiała się panującymi w jej nowej parafii obyczajami: „Zaraz przy pierwszym katechizmie niedzielnym oburzyła mnie jedna rzecz do żywego. Ksiądz pytał pacierza i śliczny, może sześcioletni lub młodszy jeszcze chłopaczek zaczął powtarzać pacierz doskonale i wyraźnie, ale po rusku. Chłopczyna po ojcu miał być łacinnikiem, ale matka Rusinka nauczyła go wraz z córeczkami swemi pacierza swojego; zdawało mi się to tak naturalnem i godziwem! a tu ksiądz przerywa mu i łaje go, że po polsku pacierza nie umie. Nie mogłam wytrzymać i przy rozmowie na wizycie u księdza zapytałam, dlaczego nie chciał słuchać ruskiego pacierza? – »Przecież nikt ode mnie nie może żądać, żebym ja rozumiał po rusku i ruskiego pacierza słuchał!«. – No to pochwaliłam się przed proboszczem, że ja dopiero od wczoraj na Rusi, a już pacierz umiem (uczyłam go się w wagonie od mego Męża całą drogę); to dziwię się, że on tu urodzony nie umie go”.
Potocka w tymże tomie zawarła wiele ciepłych słów o ks. Sieleckim. „(…) przyjacielem od serca mego Męża był ksiądz Cyryl Sielecki. (…) Był to człowiek niepowszedniego hartu duszy, wytrwałości i pracy. Zaprzyjaźnili się z Mężem moim od razu. Zakładali we dwójkę po okolicy Towarzystwa Zaliczkowe według Schulzego z Delitsch, sklepiki konsumpcyjne, stowarzyszenia zarobkowe, rzemieślnicze – słowem, walczyli przeciw lichwie, pijaństwu, ciemnocie, starając się razem z dobrobytem materjalnym wprowadzać zdrową i na religii opartą oświatę.
(…) Stosunki to były najmilsze z domem jego. Gdy raz Józio (syn autorki – przyp. WB) zachorował na zapalenie płuc, a mój Mąż jednocześnie na jakieś kongestje w głowie grożące apopleksją, gdy jeden chory potrzebował pokoju zimnego, a drugi ciepłego i nie wiedziałam, jak się między nich rozdzielić, napisałam kilkanaście telegramów do rodziny, by mnie kto wyręczyć przyjechał; pełna przekonania, że ktoś przyjedzie, nabiłam indyków i kaczek dla gości, napiekłam bułek, posłałam na kolej konie, ale powróciły z niczem; a tymczasem zajechał poczciwy ks. Sielecki. Robił okłady Stasiowi (Stanisławowi hr. Potockiemu – przy. WB) i na przemian nosił Józia; to trwało z pięć dni i nocy. Córeczka znów jego, bardzo chora, kazała się wieźć do mnie gwałtem i po kilku tygodniach u mnie umarła.
Ks. Sielecki miał przedziwny talent pisarski; zupełnie podobnie pisał dla ludu po rusku, jak Anczyc po polsku. Opowiadanie barwne dowcipne, dla najprostszych zrozumiałe, a i dla oświeconych zajmujące było. Tak, jak znajduję, że za mało do dziś oceniono niezrównane pióro Anczyca jako pisarza ludowego, tak myślę, że po latach obydwaj ci pracownicy znajdą ocenę u potomności. Wydawał on pisemka dla ludu przemiłe, ale z braku poparcia i funduszów upadały kolejno. Lud je wówczas sam jeszcze nie popierał, a dwory były obojętne i nie abonowały dla wsi. Nieraz nawoływałam do tego, aby choć dla czeladzi dworskiej te i inne, za bezcen tanie pisemka abonowano; nie chciano, za to doczekano się dziś w Galicji, że ludowe pisma lud sam utrzymuje, ale takie, które miłe dworom nie są”.
Tak chwalony kapłan urodził się 29 kwietnia 1835 r. w Podbużu, miejscowości oddalonej o 20 km od Drohobycza, w rodzinie nauczycielskiej. Wkrótce po przyjściu na świat syna ojciec został awansowany do Sambora, dzięki czemu Cyryl uzyskał maturę bez konieczności opuszczania domu. Potem wyjechał jednak do seminarium duchownego we Lwowie, a gdy uczelnię przeniesiono do Przemyśla – tam skończył studia. Przed przyjęciem święceń (co nastąpiło 8 stycznia 1860 r., szafarzem sakramentu był unicki biskup przemyski ks. Grzegorz Jachimowicz – notabene obdarzony przez cesarza Franciszka Józefa tytułem barona) zawarł związek małżeński z Emilią Iwasiwko, córką grekokatolickiego księdza.
Choć ks. Sielecki zaliczał się do kapłanów dobrze przygotowanych do służby duszpasterskiej i świetnie wykształconych (znał biegle pięć języków: ukraiński, polski, niemiecki, francuski i łacinę), długo czekał na objęcie prebendy. W latach 1860-1874 pełnił funkcje wikarego bądź administratora niezamożnych z reguły parafii w Starej Soli, Biliczu Górnym, prawdopodobnie Wróbliku Królewskim, Miłkowie, Lubaczowie i Jaworowie – wszędzie klepiąc biedę i zmagając się z problemami. Sześć lat po ślubie owdowiawszy, został z dwiema córkami – o pomoc w opiece nad nimi poprosił swą siostrę Leontynę (wdowę obarczoną trojgiem dzieci); mieszkała z nim ponadto druga siostra, panna. Jedna z córek – wspominana wyżej przez Potocką – zmarła w dzieciństwie, druga, gdy podrosła, wychowywała się na pensji u bazylianek w Jaworowie. Dopiero w 1874 r. ks. Sielecki otrzymał mianowanie na proboszcza parafii, obejmującej wsie Żużel i Cebłów w gminie wiejskiej Bełz powiatu sokalskiego.
Co było powodem pomijania w nominacjach? Znająca duchownego świetnie hrabina Potocka twierdzi, że – jego zasady i prawość charakteru. „Dziwne były jego koleje”, pisała. „Konsystorze grecko-katolickie były wtedy strasznie moskalofilskie. Ksiądz Sielecki dał się im we znaki stałością swoich katolickich przekonań; wyłapał katechizm o szyzmatyckim smaku, który między ludem rozpowszechniali, słowem, takich sobie nieprzyjaciół między kanonikami narobił, że go prześladowali nieustannie. Przez 15 czy 20 lat nie dopuszczono go do probostwa, przepędzając z jednego końca Galicji na drugi, po administracjach i wikarjatach.”
Jako proboszcz okazał się istnym mężem opatrznościowym dla swojej wspólnoty parafialnej. Dokończył budowę cerkwi w Żużlu, postarał się o poprawę wystroju świątyni w Cebłowie, dbał o podniesienie poziomu religijności wiernych – a równolegle walczył z powszechnym, niestety, pijaństwem i analfabetyzmem, zakładając bractwa trzeźwości, czytelnie, inicjując powstawanie organizacji rzemieślniczych i zarobkowych; rozwijał ponadto pożyteczną działalność Towarzystwa Proswita. Jego dziełem było stworzenie pierwszej w Galicji wiejskiej ochronki dla dzieci, a także Towarzystwa Jana Miłosiernego, mającego na celu niesienie pomocy wdowom, sierotom i samotnym.
Jego zasługi jako kapłana takoż były wielkie. Przełożył np. na język ukraiński katechizm, wydawał (o czym wspomina Potocka) uświadamiającą prasę dla ludu, powołał do życia dwa żeńskie zakony – Zgromadzenie Sióstr Służebnic Niepokalanej Marii Panny (jego statut wzorował na regule Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej, założonego przez bł. Edmunda Bojanowskiego) i Zgromadzenie Sióstr Świętego Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny.
U schyłku długiego żywota zaczęły spadać na niego zaszczyty – owoce ciężkiej, wytrwałej pracy zbierał szczęśliwie znacznie wcześniej, gdy widział, jak podnosi się poziom życia parafian. W 1897 r. został wicedziekanem, a od 1900 był dziekanem dekanatu bełskiego. W 1905, w ślad za pochwałą wizytującego parafię biskupa przemyskiego ks. Konstantyna Czechowicza, przyszło doń – z Rzymu, od papieża Piusa X – nadanie tytułu szambelana papieskiego, w 1910 otrzymał od cesarza Krzyż Kawalerski Orderu Franciszka Józefa. Ale ponoć za największą nagrodę od losu ks. Sielecki uważał możliwość wzięcia udziału w pierwszej pielgrzymce grekokatolików do Ziemi Świętej. Uczestniczył w tym historycznym wydarzeniu w 1906 r., jako najstarszy pątnik.
Ks. Cyryl Sielecki zmarł 28 kwietnia 1918 r. w klasztorze, który założył, w Cebłowie; pochowano go 1 maja w Żużlu. Jego służba duszpasterska i społeczna nie przeminęła bez śladu. W 1941 r. arcybiskup metropolita lwowski ks. Andrzej Szeptycki zamierzał wszcząć procedurę beatyfikacyjną kapłana, jednak na przeszkodzie stanął wybuch wojny III Rzeszy ze Związkiem Radzieckim. Na otwarcie procesu beatyfikacyjnego trzeba więc było czekać aż do 2009. Nastąpiło to w katedrze Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Sokalu.
Na koniec wspomnienia o duchownym, który z takim oddaniem i ogólnym pożytkiem wypełniał swą misję, warto przytoczyć słowa biskupa przemyskiego ks. Jozafata Kocyłowskiego, który w 25. rocznicę jego śmierci napisał, iż był „(…) darem Boga dla całej diecezji, służył anielską dobrocią i prostotą człowieka z Ducha Świętego, był wzorem chrześcijańskiego modelu życia. (…) osobą anielskiej dobroci, prostą, pokorną, kochającą dobro i rozprzestrzeniającą je wszędzie tam, gdzie jest to możliwe, nie zwracając uwagi na trudności”.

Поділитися:

Категорії : Історія, Статті

Залишити відповідь

Ваша e-mail адреса не оприлюднюватиметься. Обов’язкові поля позначені *

*
*