Павло Лоза ■ АКЦІЯ “ВІСЛА” ■ №18, 2022-05-01

«W jednej z wsi na Łemkowszczyźnie, respondent urodzony w 1932 roku, pamiętający akcję „Wisła”, nie mógł mi jednoznacznie powiedzieć, czy czuje się Ukraińcem, Polakiem czy Łemkiem. Na pytanie kim jest? Odpowiedział, że Europejczykiem. Dodał również, że do I wojny światowej wszyscy ludzie na Łemkowszczyźnie żyli w zgodzie i nikomu do głowy nie przyszło dzielenie ludzi, że ten jest Rusinem, ten jest Żydem, Polakiem, a tamten Ukraińcem. Zdaniem narratora takie podziały prowadziły do ludzkich nieszczęść» – mówi dr Alicja Maliszewska, literaturoznawca, socjolog i kulturoznawca Uniwersytetu Warszawskiego, która bada wpływ pamięci biograficznej i zbiorowej na tożsamość starszego i młodego pokolenia Ukraińców w Polsce. Analiza narracji wysiedlonych w 1947 roku Ukraińców stały się głównym motywem jej pracy doktorskiej. Praca ma ukazać się w formie książki.

*** Україномовний варіант розмови – тут.

Tytuł twoje pracy doktorskiej brzmi: ” Pamięć i narracja – studium na podstawie wywiadów biograficznych z przedstawicielami mniejszości ukraińskiej i łemkowskiej w Polsce “. Wiesz że wielu przedstawicielom mniejszości ukraińskiej, w tym czytelnikom tygodnika  nie podoba sie taki podział  – “Ukrainiec” i “Łemko”, bo uważają że Łemkowie, to część etosu ukraińskiego?

Początkowo cała koncepcja mojej pracy doktorskiej opierała się na badaniu mniejszości ukraińskiej. Jednak gdy wyjechałam na badania pilotażowe, prowadzone na festiwalu „Watra” z Zdyni, okazało się, że cześć moich rozmówców czuła się Łemkami. Badani twierdzili, że  nie posiadają żadnych  więzi z narodem ukraińskim. Dlatego też w swojej pracy wyodrębniłam trzy kategorie: grupę, która uważa się tylko za Ukraińców, tę grupę, która uważa się za Łemków w sensie regionalnym, ale zarazem posiada ukraińską tożsamość narodową i Łemków, którzy zaznaczali, że nie są związani w żadnej mierze z narodem ukraińskim. Wyszłam z założenia, że jako badacz powinnam przedstawić w sposób obiektywny rzeczywistość społeczną z jaką miałam do czynienia „tu i teraz”, czyli w głównej mierze brać pod uwagę samoidentyfikację moich rozmówców, ich sposób określania własnej tożsamości, a nie kierować się utartymi podziałami narodowościowymi czy etnicznymi. Stąd też taki podział. Nie pytałam co zaznaczyli w Spisie powszechnym, ale pytałam kim się czują.

Podczas ostatniego Spisu powszechnego, a także 10 lat wcześniej można było zaznaczyć podwójną narodowość. Jak rozmawiałaś z przedstawicielami młodego pokoleniem, i pytałaś “kim są” i o ich „ojczyznę”. Co mówili?

Wszyscy przedstawiciele z młodego pokolenia uważali  się  za obywateli polskich pochodzenia ukraińskiego. Pytałam o ojczyznę i faktycznie z tym pytaniem był problem. Niektórzy respondenci nie potrafili jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, gdyż z jednej strony czuli się Ukraińcami, ale z drugiej całе socjalizację dzieciństwo, młodość, studia spędzili w Polsce. Ja przeprowadzałam badania w latach 2013-2018, czyli przed wojną, która obecnie trwa w Ukrainie. Co ciekawe, żadna z młodych osób nie chciałaby zamieszkać w Ukrainie albo się tam przeprowadzić. Wynikało to głownie ze względów pragmatycznych, poziom życia, zarobki lepsze są w Polsce niż w Ukrainie. Jednocześnie każdy zaznaczał, że lubi jeździć w Ukrainę, że czuje się tam dobrze, niezależnie od tego, czy jedzie tam odwiedzić rodzinę czy po prostu na urlop.

– Z iloma osobami przeprowadziłaś wywiad? I w jaki sposób udało ci się dotrzeć do rozmówców?

Przeprowadziłam 35 wywiadów z przedstawicielami młodego pokolenia Ukraińców w Gdańsku, Olsztynie i Warszawie. Druga grupa moich respondentów, to 44 osoby z pokolenia, które było wysiedlone w 1947 roku. Jeżeli chodzi o starsze pokolenie, to postanowiłam przeprowadzić wywiady z tymi, którym udało się po wysiedleniu wrócić na swoje rodzime ziemie – była to głównie Łemkowszczyzna oraz z tymi, którzy z różnych względów nie zdecydowali się na powrót do swojej ojczyny „utraconej” – okolice Zielonej Góry oraz Warszawa. Badając to starsze pokolenie wykorzystałam technikę tzw. metody kuli śnieżniej. Jestem Polką i nie znałam starszych osób, będących Ukraińcami czy Łemkami. Dlatego, gdy udało mi się przeprowadzić wywiad z jedną starszą osobą i  zdobyłam już jej zaufanie, to prosiłam o namiary na kolejną osobę z grona jej rodziny czy znajomych. W takich sposób docierałam do kolejnych.

Rok temu w Październiku odbył się konferencja z okazji 30-lecia Związku Ukraińców w Polsce. Jedno z omawianych pytań dotyczyło traum. Według twoich badań,  moje pokolenie, które “badałaś”, czy ma jakieś traumy, przez to, że nasi dziadkowie zostali wysiedleni?

Myślę, że wnukowie wysiedlonych w 1947 roku zostali wychowani na tych rodzinnych historiach dziadków. Rozmówcy z młodszego pokolenia przytaczali historie opowiadane im przez dziadków, wujków czy ciocie i jak najbardziej te opowieści rodzinne wpływają na ich postrzeganie i ocenę akcji “Wisła”, a także stosunków polsko-ukraińskich. O ile pokolenie wysiedlone, przed wygnaniem przeżyło II wojnę światową, która odcisnęła się piętnem na psychice wszystkich obywateli Polski, to jednak wnukowie tych przesiedlonych urodzili w stosunkowo spokojnym okresie i ich tożsamość nie została zbudowana na traumie. Cześć młodych respondentów, nie kwalifikowała swoich dziadków w kategorii pokrzywdzonych. Niektórzy nawet irytowali się, że Ukraińcy w pamięci zbiorowej, jeżeli chodzi o literaturę czy wspomnienia, są postrzegani jako ofiary. Ja myślę, że bardziej ta trauma przeszła na pokolenie drugie, dzieci wysiedlonych, a nie na ich wnuków.  

Fakt, że nasi dziadkowi byli wysiedleni, wpływa na spostrzeganie przez moje pokolenie polsko-ukrińkich relacji, a co za tym idzie  na wybór partnerów?

Zacznę od tego, że starszego pokolenie bardzo pragnie, aby wnuki znalazły partnerów życiowych, z którymi wezmą ślub lub ożenią się, najlepiej jednak, żeby przyszli członkowie rodziny byli „z naszych”. Nie ma w tym nic zaskakującego, że duży wpływ na wybór partnera albo partnerki ma to, w jakiej rocznie ktoś został wychowany. Starsze pokolenie uważa, że jak ukochana wnuczka bądź wnuczek wybierze sobie za żonę albo męża, osobę narodowości polskiej, to jest to prosta droga do asymilacji. Bardzo się boją, że w małżeństwie mieszanym dzieci będą wychowywane na Polaków. Obawy są zrozumiałe w kontekście tego, że chcą nadal pozostać mniejszością narodową bądź etniczną w dominującej kulturze polskiej. To właśnie dlatego w wielu wywiadach starsze pokolenie kibicowało swoim wnukom, żeby ta druga połówka była z tak zwanych “naszych”. Ja rozumiem te obawy i lęki, gdyż tak naprawdę po akcji “Wisła”, wysiedleni musieli ukrywać swoją tożsamość na tzw. Ziemiach Odzyskanych, gdyż byli prześladowani, dręczeni, walczyli z dużą ilością negatywnych stereotypów. Generalnie polityka ówczesnej komunistycznej Polski dążyła do tego, żeby Polska była krajem jednonarodowościowym, co deprecjonowało fakt istnienia mniejszości narodowych czy etnicznych. Dlatego zrozumiałe jest to, że starszemu pokoleniu zależy na tym, żeby to kim są, nie umarło razem z nimi, żeby kolejne pokolenie podtrzymywało tę ukraińskość bądź łemkowskość. Jednak wśród badanych młodych ludzi, jest tez duża liczba osób, która nie ma nic przeciwko wiązaniu się z Polakami, choć na pewno mają inne postrzeganie historii stosunków polsko – ukraińskich niż większość Polaków. Młodzi respondenci mówili, że w rozmowach ze swoimi polskimi znajomymi wystrzegają się jak ognia trudnych wątków polsko-ukraińskich relacji historycznych, takich jak Wołyń czy wysiedlanie w 1947 roku. 

Czemu?

Zdaniem młodych respondentów, Polacy postrzegają historię bardzo jednostronnie, do czego oczywiście przyczynia się polityka historyczna współczesnej Polski. Nacisk jest położony nie na dobre, pozytywne polsko-ukraińskie relacje, które przecież miały miejsce, na przykład na  wspólną walkę przeciwko bolszewików w latach 20-tych i sojusz Piłsudski-Petlura, tylko na krwawe konflikty, jak zbrodnie na Wołyniu dokonywane na Polakach przez UPA. Mam jednak nadzieję, że obecna solidarność Polaków z Ukraińcami w obliczu wojny rosyjsko – ukraińskiej, która rozgrywa się na „naszych oczach” doprowadzi do zmiany polskiego dyskursu społecznego. W tym momencie Ukraińcy to nasi sąsiedzi, niewinni ludzie, którzy zostali brutalnie napadnięci przez Rosję. Także współcześni politycy, co rusz w mediach podkreślają, że w interesie Polski jest, aby Ukraina stanowiła silne i niezależne państwo.

Wzięłaś pod lupę dwa pokolenia – drugie urodzone na wysiedleniu i tych, którzy przeżyli akcją “Wisła”. Czemu taki wybór?

Wybór najstarszego pokolenia respondentów, którzy doświadczyli akcji „Wisła” był podyktowany tym, że chciałam poznać pamięć ostatnich świadków historii. To są ludzie, których za pięć czy dziesięć lat już nie będzie. To było ostatni moment, żeby spotkać  się z nimi i szczerze porozmawiać, nawet nie o faktach historycznych, ale o ich przeżyciach, emocjach i uczuciach. Chciałam się dowiedzieć, w jaki sposób oni i ich rodziny doświadczyli wojny. Jak pamiętaj wysiedlenie. Głównie chodziło mi o pamięć biograficzną, czyli taką, gdzie badani opowiadają o własnych, jednostkowych doświadczeniach. Kolejna sprawa, na której mi zależało, to uchwycenie historii „zanurzonej w teraźniejszości”. Dla mnie ciekawym wątkiem było to, jak respondenci interpretują trudne doświadczenia, które przeżyli będąc małymi dziećmi albo młodymi ludźmi. Ważnym dla mnie aspektem była również pamięć międzygeneracyjna. Czyli jak na młodych ludzi wpływają opowieści rodzinne dziadków, rodziców czy wujków. Jak te opowieści rodzinne rzutują na postrzeganie przez nich historii i w jaki sposób kształtują ich stosunek do teraźniejszego świata. Zbadanie trzeciego pokolenia dało mi możliwość prześledzenia procesu interpretacji pamięć dziadków przez wnuków. Bowiem pamięć biograficzna i społeczna w dużej mierze zależy od naszej pamięci rodzinnej oraz od pamięci zbiorowej grupy narodowościowej bądź etnicznej, do której należymy. Jeden z respondentów starszego pokolenia był wysiedlony jako małe dziecko na tzw. Ziemie Odzyskane i jego rodzina doznała bardzo dużo zła od Polaków. Natomiast jego syn związał się z Polką, której rodzina pochodziła z Kresów Wschodnich. Ta rodzina synowej narratora zaznała wielu krzywd z kolei od Ukraińców. Tak więc pamięć biograficzna i zbiorowa różniła się diametralnie u tych ludzi, gdyż przynależeli oni do różnych grup narodowościowych. 

A co z traumą starszego pokolenia, miałaś takich respondentów, którzy pomimo tego, że od wysiedla minęło kilkadziesiąt lat nie chcieli mówić o tamtych czasach?                            Wiele osób starszego pokolenia opowiadało o wysiedleniu w sposób bardzo emocjonalny. Część rozmówców po prostu zaczynała płakać. Sięganie pamięcią do tamtych dni, było dla nich bolesne. Ja jako badacz też nie czułam się komfortowo, gdy moi narratorzy zaczynali płakać, bo było mi bardzo przykro, że jedyne co mogę dla nich zrobić, to ich wysłuchać. Czasami przerywałam wywiad, żeby respondent wypłakał się, a potem kontynuowałam nagrywanie. Część rozmówców, mówiło wprost, że mogą mi coś powiedzieć na temat ukraińskiej partyzantki- UPA, ale pod warunkiem, że wyłączę dyktafon. To jest oznaką, że ci ludzie  po prostu się bali. Może wpływ miała na ten strach miała moja narodowość, to że ja jestem Polką i że być może wykorzystam te nagrywane materiały przeciwko nim.

Były przypadki, że ktoś chciał odmówić rozmowy z tobą bo jesteś Polką?

Nie, ale Doszukiwali się we mnie ukraińskich korzeni. Pierwsze wywiady zaczęłam przeprowadzać na “Watrze” w Żdyni. Wtedy na początku respondenci pytali mnie: „Skąd jesteś?” Czułam, że bardzo pragnęli, żeby chociaż ułamek mego pochodzenia był ukraiński, abym miała chociaż ukraińskie korzenie. Oczywiście mówiłam prawdę, że jestem Polką i nikt z mojej rodziny nie ma korzeni ukraińskich. To właśnie w tym momencie odmawiali zgody na wywiad, tłumaczyli mi, że boli ich głowa, źle się czują lub że nie ma za bardzo o czym mówić, bo skoro jestem Polką, to nie zrozumiem. Wtedy zrozumiałam, że abym mogła przeprowadzić te wywiady, to potrzebuję kogoś, kto mnie w ten ich świat „wprowadzi”, do kogo mają zaufanie. Pomógł mi bardzo prof. Andrzej Ksenicz z Zielonej Góry, który przekonywał respondentów, żeby udzielili mi wywiadu. Nawet w Zielonej Górze w cerkwi grecko-katolickiej ksiądz ogłosił, że badaczka z Warszawy będzie przeprowadzać rozmowy, że warto się wypowiedzieć i nie ma się czego bać. Dzięki takiemu wsparciu, strach został przełamany. Prowadząc już te badania, ja zrozumiałam, dlaczego te starsze pokolenie odmawiało mi udzielenia wywiadu.

…bo mają nadal żal?

W sumie tak. Większość moich rozmówców podczas wysiedlania albo przed straciła kogoś bliskiego z rodziny. Dlatego też niekiedy te wywiady był bardzo trudne. Jeśli ja miałabym się postawić w sytuacji człowieka, który ma ponad 70- 80 lat, który doznał wielu cierpień od Polaków, gdyż to strona polska zamykała ludność ukraińską podejrzana o współpracę z UPA w Obozie Pracy w Jaworznie, to po II wojnie światowej dochodziło do grabieży a nawet mordów dokonywanych przez Polaków, a tu przychodzi młoda Polka i chce o tym rozmawiać…, to ja w tym momencie zaczęłam ich rozumieć. Byli też respondenci, którzy wprost mówili, że członkowie ich rodzin walczyli za Polskę w 1920 roku, że walczyli w Armii  Andersa, odpowiadali o krzyżach grecko-katolickich na górze Monte Casino. Nawet jak mieli na to papiery czy odznaczenia, to i tak wszyscy w 1947 roku zostali wywiezieni. Tacy rozmówcy czuli żal, że choć walczyli za Polskę, żeby była niepodległa, to Rzeczpospolita o nich zapomniał i potraktowała jak wrogów.

Duży żal najstarsze pokolenie badanych ma za obóz w Jaworznie. W wielu narracjach został poruszony temat niezrekompensowanych krzywd osadzonych w obozie, którzy byli tam przetrzymywani, torturowani zupełnie bezpodstawnie. I nawet już w postkomunistycznej Polsce nie przysługuje im żadne odpowiednie zadośćuczynienie za doznanie cierpienie. Druga sprawa dotyczy śledczych, którzy przesłuchiwali i torturowali osadzonych, a nie przedstawiono im do dziś żadnych zarzutów. A osoby, które lądowały w obozie w Jaworznie, często trafiały tam za swoją ukraińską czy łemkowską tożsamość. Jeden z mich rozmówców zwrócił się do IPN-u w sprawie wyjaśnienia, dlaczego jego ojciec został osadzony w Jaworznie. Oprócz dwustu stron protokołów postępowania, które prokuratura umorzyła, nie dowiedział się niczego. To naprawdę dalej ich boli. Chcą walczyć z tą niesprawiedliwością. Coc do Łemków, duża część ma nadal żal za utracone lasy. Często Łemkowie w wywiadach podkreślali, że lasy traktowali jak lokatę w banku. W taki sposób zabezpieczali finansowo swoje rodziny. W wyniku wysiedlenia, utracili to zabezpieczenie. Oczywiście część osób prywatnie, drogą sądową odzyskała je, ale są to tylko jednostkowe przypadki.

Co do mienia. Czy  ktoś z respondentów mówił, ż dzięki wysiedleniu poprawił mu się byt? Bo tą jest częsty argument, którym usprawiedliwiają akcję Wisła?

W takim tonie spośród 44 badanych, wypowiedziała się tylko jedna osoba. Była to Łemkini z Pętnej, obecnie Małastowa. Jej cała rodzina zdecydowała się na wyjazd na Sowiecką Ukrainę w 1945 roku. Wszyscy pojechali, a ona maiła zostać, aby pilnować dobytku na Łemkowszczyźnie. Młoda dziewczyna 16-17 latka została sama na gospodarstwie. Myślę że panicznie się bała. Lata powojenne były bardzo niebezpieczne. Gwałty, nieustanne grabieże, bandytyzm to było wszystko na porządku dziennym. Dlatego w 1947 roku, gdy wysiedlanie dotknęło sąsiednią wioskę, ona wręcz czekała, kiedy zostanie deportowana. Z drugiej strony, z pewnością zdawała sobie sprawę, że wysiedlenia nie uniknie. Powiedziała, że żołnierze wyganiali ją bardzo “kulturalnie”. Ta pani została wysiedlona w województwo wielkopolskie i podkreślała, że dostali bardzo piękne poniemieckie gospodarstwo. W jej relacji absolutnie nie było żadnego narzekania. Ta respondentka miała świadomość, że jej spostrzeganie historii jest inne od wspomnień pozostałych Łemków wysiedlonych w akcji „Wisła”. Ona była również  jedyną respondentką, która powiedziała, że nie tęskniła za Łemkowszczyzną.

A inni. Za czym tęsknią?

Generalnie większość rozmówców zaznaczała, że podczas wysiedlenia byli małymi dziećmi, nastolatkami lub młodymi ludźmi. Widać u nich tęsknotę za młodością, za spędzonymi latami w swojej rodzinnej wiosce, kiedy byli pełni sił, kiedy mieli przed sobą całe życie i mogli kształtować przyszłość. Bardzo dużo badanych mówiło o swoim dzieciństwie w taki sposób, że na tych wsiach żyło się biednie, ale był tam śmiech, radość, zabawa, sąsiedzka integracja. Jeden z respondentów, opowiadał, że choć udało mu się wrócić do swojej, starej wioski po wysiedleniu, to obecnie nie wie kto kim jest, nie zna sąsiadów.  Dla niego nie jest to już ta sama wieś co sprzed 1947 roku. To tyczy się nawet przyrody. Dal wysiedlonych, to co “kiedyś” czyli przed wysiedleniem, zawsze jest dużo lepsze od teraźniejszości.

O Akcja “Wisła” mówiło się we wszystkich domach twoich respondentów?                         Część młodych respondentów powiedziała mi, że dziadkowie na temat akcji „Wisła” czy pobytu w Jaworznie, nie chcieli z nimi rozmawiać. Nawet jak się sami o to dopytywali, to reakcją dziadków było milczenie albo płacz. Była cisza. Jeden z rozmówców, który  chodził do ukraińskiej szkoły w Górowie Iławeckim opowiadał o szkolnym projekcie, który polegał na przeprowadzeniu rozmowy z dziadkami na temat akcji “Wisła”. Dziadek mego rozmówcy powiedział, że nic mu na ten temat nie powie. Myślę, że to wynika z nieprzepracowanej traumy i z tego, by swoimi przeżytymi cierpieniami nie obarczać najbliższych. Była grupa młodych ludzi, która mówiła, że więcej od obcych ludzi usłyszała niż od swoich dziadków. Z drugiej strony byli też dziadkowie, którzy bardzo dużo opowiadali wnukom o swojej wiosce sprzed wysiedlenia i krok po kroku relacjonowali przebieg deportacji. 

Twoja prace doktorancka jest prawnie “najświeższą” która dotyczy tematyki  akcji “Wisła”, bo obroniłaś ją zaledwie miesiąc temu. Do tej pory już publikowano pewnie kilka książek o podobnej tematyce. Czemu ty w ogóle zabrałaś się za ten temat?

Pamiętam jak na lekcji historii w liceum nauczycielka opowiadała nam o akcji “Wisła”. Ja nie mogłam zrozumieć, czemu tak się stało. To wszystko było dla mnie tak odległe. Będąc na studiach zaczęłam się zagłębiać w ten temat, zobaczyłam że jest dużo książek typowo historycznych. Wtedy pomyślałam, że warto byłoby zbadać to zdarzenie na przykładzie relacji prostych ludzi, którzy brali udział w wysiedleniu. Chciałam pokazać ich emocje, uczucia, jak interpretują swoją własną historię „tu i teraz”. Na to wszystko nałożyłam metodologię typowo literaturoznawczą. Głównym celem badań byli zwykli ludzie i ich pamięć. Moja dysertacja nie jest pracą historyczną. Główny nacisk położyłam na uczucia, emocje i światopogląd ludzi, którzy doświadczyli deportacji oraz jak to traumatyczne zdarzenie wpłynęło na następne pokolenia, głownie na ich wnuków. 

Z tego co wiem, nie do końca wszytki pasował twój temat. Wiem że miałaś z nim perypetie. Możesz opowiedzieć?

Pamiętam jak pojechałam na konferencję naukową do Krakowa. Gdy tylko zaczęłam mówić,  że są Łemkowie, którzy czują się Ukraińcami, to wywołało silne wzburzenie wśród niektórych uczestników konferencji. Z drugiej strony miałam zarzuty od Ukraińców, że rozdzielam Ukraińców i Łemków. A przecież takie podziały są nawet w rodzinach. W Gładyszowie jedna z 80-letnich respondentek powiedziała, że czuje się wyłącznie Łemkinią, że nie ma nic wspólnego z Ukrainą. Podkreślała, że nie zna ukraińskiego, a państwo Ukraina jest jej obce. Natomiast jej ukochana wnuczka, powiedziała mi w wywiadzie, że regionalnie czuje się Łemkinią, ale narodowościowo Ukrainką. I ta tożsamość ukraińska jest dla niej bardzo ważna.

Wiem też że chcesz wydać swoją  prace. Kiedy optymalnie można by się spodziewać książki. Może na kolejna rocznice akcji “Wisła”?

Najważniejsze, że jest zainteresowanie tematyką mojej rozprawy doktorskiej  i znalazł się już wydawca z Warszawy. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie w dobrym kierunku. Proces wydawniczy jest dosyć skomplikowany i długi, dlatego myślę że w druku pojawi się mniej więcej za półtora roku.

Foto z archiwum dr. Alicji Maliszewskiej

Поділитися:

Категорії : Розмова, Історія

Схожі статті

Залишити відповідь

Ваша e-mail адреса не оприлюднюватиметься. Обов’язкові поля позначені *

*
*