Roman DrozdARTYKUŁY, OŚWIADCZENIA2010-07-08

Grzegorz Motyka, W kręgu “Łun w Bieszczadach”. Szkice z najnowszej historii polskich Bieszczad, Oficyna wydawnicza Rytm, Warszawa, 2009, s. 189.

W 2009 roku ukazała się książka znanego badacza stosunków polsko-ukraińskich w latach II wojny światowej Grzegorza Motyki “W kręgu Łun w Bieszczadach. Szkice z najnowszej historii polskich Bieszczad” (Warszawa 2009). Nie jest to jednak nowa monografia tego historyka, a zbiór już wcześniej publikowanych szkiców, które zostały uzupełnione i wydane w formie książki.
Otwiera ją artykuł “Zamiast wstępu: Od Wołynia do akcji ‘Wisła'”. Można, oczywiście, zapytać, co Bieszczady mają wspólnego z Wołyniem? Odpowiedź mogłaby brzmieć: niewiele lub wręcz nic.
W zbiorze G. Motyki szkic ten pełni rolę wstępu – przedstawiając w ogólnym zarysie najtragiczniejsze dla Polaków i Ukraińców wydarzenia z lat wojny, pozwala lepiej zrozumieć zagadnienia podejmowane w kolejnych artykułach. Na uwagę zasługują w nim zwłaszcza te fragmenty (s. 13-16), w których autor, poddając ocenie czyny popełnione przez każdą ze stron, słusznie odrzuca stanowisko reprezentowane przez środowiska narodowo-kresowe, które mordy na Polakach kwalifikują jako “trzecie ludobójstwo”, przewyższające nazistowskie i sowieckie i porównywalne jedynie z Holokaustem. Jest to ważne, gdyż pogląd taki, niestety, podziela nie tylko część ofiar działań “nacjonalistów ukraińskich” (co jest zrozumiałe), ale także osoby, które nie doznały od Ukraińców krzywd. Górę w ich myśleniu o przeszłości – jakże szkodzącym dobrym obecnie relacjach polsko-ukraińskim – biorą własne partykularne interesy, a nie fakty. Świadczy o tym chociażby ich współdziałanie ze środowiskami, usprawiedliwiającymi IV rozbiór Polski i jej zwasalizowanie przez Związek Radziecki. Tym samym w pośredni sposób ludzie ci usprawiedliwiają mordy na Polakach, dokonywane przez władze komunistyczne.
Nie ze wszystkimi twierdzeniami czy ujęciami zawartymi w tym artykule można jednak się zgodzić. Autor, pisząc o OUN przed wojną, nie dodał, iż największym poparciem ludności ukraińskiej cieszyło się Ukraińskie Zjednoczenie Narodowo-Demokratyczne (a nie OUN), oraz że ofiarami terroru OUN byli w pierwszej kolejności Ukraińcy (36 osób); wśród Polaków było ich znacząco mniej – 25; dotknął on również jednego Rosjanina i 1 Żyda (A. Chojnowski, “Ukraina”, Warszawa 1997, s. 124). Dziwi również, że G. Motyka opisuje w swojej książce jedynie sposoby mordowania Polaków przez Ukraińców, natomiast zrezygnował z omówienia sposobów mordowania Ukraińców przez Polaków. Nie zrelatywizowałoby to przecież mordów na Polakach, lecz wskazało, że po stronie polskiej również zdarzały się przypadki okrucieństwa. Można, oczywiście, zgodzić się z podaną liczbą ofiar (s. 13), ale należałoby również zaznaczyć, iż są to wyliczenia historyków polskich, a nie ukraińskich, jak i to, że liczba ukraińskich ofiar na Wołyniu nie obejmuje zabitych przez policję polską, pozostającą na usługach nazistów.
Kolejne dwa artykuły – “Łuny w Bieszczadach Jana Gerharda a prawda historyczna” i “Obraz Ukraińca w literaturze Polski Ludowej” – dotyczą antyukraińskiej propagandy, realizowanej przez polskie władze komunistyczne. Jej fundamentem była właśnie powieść J. Gerharda, która nie tylko należała do obowiązkowych lektur szkolnych, ale nawet doczekała się ekranizacji. Obrazy zrealizowanego na podstawie tej książki filmu “Ogniomistrz Kaleń” przez lata stanowiły rodzaj propagandowego “kanonu” i poczyniły tak wiele szkód w postrzeganiu Ukraińców, że skutki tego odczuwamy po dzień dzisiejszy. W artykule tym autor uświadamia czytelnikowi, że książka J. Gerharda nie należy do literatury faktu (jak przedstawiały ją władze komunistyczne) i że jej celem było zafałszowanie prawdy. Szkoda, że G. Motyka zadając kłam fragmentowi “Łun w Bieszczadach”, dotyczącego zapędzenia przez UPA polskich żołnierzy na pole minowe i zmuszenia ich do swoistego “tańca”, dopuścił się przepuszczenia, że całkiem prawdopodobne [podkreślenie RD], iż rannych żołnierzy dobito na polu walki i przynajmniej w jednym wypadku użyto do tego siekiery” (s. 21), podczas gdy przedstawiając akcję w Terce (s. 22) nie wspomniał już, że część mieszkańców tej wsi (Ukraińców) wojsko spaliło żywcem. Omawiając działania propagandy autor słusznie zauważył, że działalność UPA przedstawiała ona wyłącznie w czarno-białych barwach (s. 40). Być może, jak przypuszcza G. Motyka, chodziło o stworzenie stereotypu “dobrego” i “złego” Ukraińca: pierwszy to komunista, drugi – to zwolennik niepodległej Ukrainy, czyli nacjonalista, a jeszcze inaczej – “rezun” (s. 44). Należy jednak dodać, że zabieg ten nie zmienił stosunku społeczeństwa polskiego do ludności ukraińskiej w PRL. Ponieważ wysiedlono ją, jak oficjalnie głoszono, za współpracę z UPA, w powszechnej świadomości Ukraińcy byli “nacjonalistami”, czyli “rezunami”. Autor trafnie zauważa, że “komunistom chodziło o zniechęcenie Polaków do wszelkich sympatii do niepodległości Ukrainy, do wpojenia przekonania, iż suwerenne państwo ukraińskie musi być antypolskie” (s. 44-45). Obserwując postawy niektórych przedstawicieli i sympatyków środowisk kresowo-narodowych w kwestii ukraińskiej śmiało można stwierdzić iż, niestety, ten propagandowy pogląd także obecnie ma gorących zwolenników.
Czwarty szkic – “Ślady pazurów. Działalność Ukraińskiej Powstańczej Armii i jej likwidacja w Bieszczadach” – to najbardziej dyskusyjny artykuł w recenzowanej pracy. Z niewiadomego powodu autor, omawiając strukturę narodowościową, wymienia “Bojków (czyli Ukraińców) i Łemków” (s. 48). Chociaż, co prawda, już w kolejnym zdaniu stwierdza, iż część tych drugich uważała się za Ukraińców, niemniej samo wprowadzenie tego rozróżnienia nie może nie budzić wątpliwości – Bojkowie i Łemkowie należą bowiem do grup etnicznych narodu ukraińskiego. Innymi słowy: dlaczego przedstawiając strukturę narodowościową G. Motyka odwołuje się do grup etnicznych? A jeżeli już to robi, to, chcąc być konsekwentnym, takie samo podejście powinien zastosować wobec Polaków. Jakkolwiek jest prawdą, że nie wszyscy Łemkowie utożsamiali się z narodem ukraińskim, to zarazem nie twierdzili oni w owym czasie, że stanowią odrębny naród – uważali się za część wielkiego narodu ruskiego lub rosyjskiego. Dodam, że gdyby chciał analogicznie potraktować Polaków, musiałby oddzielić od nich, na przykład, Ślązaków.
W artykule tym, podobnie jak w pierwszym szkicu, badacz wspomina wyłącznie o OUN, pomija zaś inne ukraińskie organizacje (s. 50). Perspektywa taka zamazuje obraz i sugeruje, że wpływy wśród Ukraińców miała jedynie organizacja nacjonalistyczna. Nie jest też prawdą, że pomocy polskim uciekinierom, próbującym przedostać się na Zachód, udzielała wyłącznie ludność polska (s. 50). Pomagali im także Ukraińcy, może w mniejszym stopniu niż Polacy, ale pomagali. Historyk sam pisze o takim przypadku w przypisie nr 8.
Omawiając kształtowanie się struktur podziemia ukraińskiego w Bieszczadach (ss. 52-53) G. Motyka nie wspomina o istnieniu polskiego podziemia – a w rezultacie nie przedstawia pełnego obrazu ówczesnej sytuacji. Nie ma uzasadnienia stwierdzenie, iż “bieszczadzka OUN-B próbowała na przełomie marca/kwietnia 1944 r. włączyć się w prowadzoną przez te organizację w Galicji Wschodniej masową antypolską akcję” (s. 53). Jeżeli “próbowała”, to należałoby podać jakieś przykłady – notatka, na którą powołuje się autor, tego nie potwierdza.; ponadto sam on wcześniej przyznaje, że UON-B w Bieszczadach była słaba i nie miała większych wpływów (ss. 52-53). Szkoda, że pisząc o “krwawych antypolskich akcjach” z lipca 1944 r., nie powołuje się na bardziej wiarygodne źródła, zwłaszcza że nic na ten temat nie mówiła nawet propaganda komunistyczna. Badacz całkowicie pomija również fakt, że polskie podziemie dopuszczało się zbrodni na Ukraińcach – podejmuje ten temat dopiero po zrelacjonowaniu mordu na Polakach w Baligrodzie z 6 sierpnia 1944 r. Tymczasem kolejność ta zamazuje rzeczywisty obraz sytuacji. Z pracy G. Motyki wynika, że pierwsi Polacy zginęli z ukraińskich rąk w marcu 1944 r., zaś pierwsi Ukraińcy z rąk polskich – jeszcze w 1943. W moim przekonaniu sprawa mordu w Baligrodzie wymaga szczegółowego zbadania, które opowiedziałoby na pytanie dlaczego do niego doszło. Więcej światła na tę sprawę może rzucić ustalenie kim były zamordowane osoby, dlaczego znalazły się na liście proskrypcyjnej – co nie jest trudne, gdyż znamy ich personalia. Nie wydaje się także, by uzasadnione było użycie w tym kontekście słowa “masakra” (s. 59) – osoby te nie zostały okrutnie zamordowane, a zastrzelone. Zważywszy na działalność polskiego i ukraińskiego podziemia oraz partyzantki radzieckiej i nazistów, a także wzajemne mordy, trudno zgodzić się ze stwierdzeniem, że UPA chciała zmusić Polaków do opuszczenia tego terenu, przenieść tu antypolską akcję z Galicji Wschodniej (ss. 54,57,92). Po doświadczeniach w Galicji Wschodniej upowcy zdawali już sobie sprawę, że terror fizyczny nie zmusi ludności polskiej do ucieczki. Głębszego zbadania wymaga również fakt, że eskalacja konfliktu polsko-ukraińskiego nastąpiła po tym jak pojawiła się partyzantka radziecka. Tak było również na Wołyniu oraz w Galicji Wschodniej.
Zbytnim uproszczeniem grzeszy stwierdzenie, iż przekazanie Polaków ukraińskiej Służbie Bezpieczeństwa oznaczało dla nich wyrok śmierci (s. 69). Należałoby również przyznać, że 19 stycznia 1945 r. wojsko zostało wysłane do Średniej Wsi nie “po zaopatrzenie”, a na rabunek (s. 70). Dziwi też, że autor podaje liczbę ofiar w Bieszczadach po stronie polskiej, pomijając równocześnie liczbę ofiar ukraińskich. Nie wiadomo też na jakiej podstawie stwierdza, iż “w globalnym bilansie ofiar śmiertelnych było w Bieszczadach prawdopodobnie więcej wśród Polaków niż Ukraińców” (s. 93)? Są to sprawy tak “delikatnej natury”, że należałoby podchodzić do nich z wielką ostrożnością.
Z kolei w szkicu “Tajemnicza śmierć generała “Waltera”, G. Motyka przedstawia okoliczności śmierci gen. Karola Świerczewskiego w Jabłonkach. Bardzo interesujące dla ich rekonstrukcji są informacje, zawarte w wymuszonych w 1952 r. na J. Gerhardzie zeznaniach, w jakich przyznał on, że polski generał zginął w wyniku spisku, za którym stał Marian Spychalski i Michał Żymierski (ss. 135-140).
Recenzowaną pracę zamyka szkic pt. “Zamiast zakończenia: Czy akcja “Wisła’ była konieczna? Przymusowe wysiedlenia a likwidacja OUN i UPA”. Historyk udowadnia w nim, że do 1947 r. władze komunistyczne traktowały działalność UPA wyłącznie jako problem lokalny oraz zakładały, że ostatecznie rozwiąże go wysiedlenie ludności ukraińskiej do ZSRR. Zależało im przede wszystkim na rozprawieniu się z polską opozycją niepodległościową jako jedyną, która realnie zagrażała komunistom (s. 170). Przekonująco stwierdza, że aby zlikwidować ukraiński ruch partyzancki, władze nie musiały uciekać się do deportacji ludności cywilnej (s. 177), przeprowadzonej zresztą na wzór sowiecki (s. 173). Należy zgodzić się z konkluzją G. Motyki, że wysiedlenia były możliwe warunkach postępującej stalinizacji, a ci, którzy je usprawiedliwiają, “niebezpiecznie zbliżają się do relatywizowania komunistycznych zbrodni” (s. 180).
Z jednej strony, recenzowany zbiór artykułów w jakiejś mierze przybliża trudne polsko-ukraińskie relacje w Bieszczadach, z drugiej zaś wiele zawartych w nim twierdzeń można uznać za propozycję do dyskusji. Szkoda, że w swoich rozważaniach autor nie uwzględnił ustaleń historyków ukraińskich.

Artykuł w j. ukraińskim ukazał się w nr 24 “Naszego Słowa” (13.06.2010);
“Наше слово” №24, 13 червня 2010 року

Поділитися:

Категорії : Статті

Залишити відповідь

Ваша e-mail адреса не оприлюднюватиметься. Обов’язкові поля позначені *

*
*