Кася Комар-Мацинська ■ РОЗМОВА ■ №9, 2022-02-27

Rozmowa z Małgorzatą Biczyk – aktywistką społeczną i dialogową z Warszawy, od trzech lat mieszkającą i pracującą w charkowskich oddziale międzynarodowej organizacji KURWE Wustrow Centre for Training and Networking in Nonviolent Action, zajmującej się promocją dialogu oraz nieprzemocową transformacją konfliktów.

Małgorzata Biczyk

Co robi aktywistka społeczna w przededniu nowej wojny?

Małgorzata Biczyk: Pisze projekt. Brzmi to kuriozalnie, ale takie mamy terminy. Ukraina skopiowała polski system, jeśli chodzi o redystrybucję środków na kulturę. W przypadku środków z UKFu (Ukraiński Fundusz Kulturalne – red.) termin składania wniosków przypada na styczeń. Większość moich znajomych doświadcza absurdalności sytuacji, w której planuje projekty na cały rok jednocześnie pakując plecak na ewakuację.

Teraz jestem w Warszawie, odrabiam zaległy urlop. Ale chciałabym być teraz ze swoimi przyjaciółmi. Z tego co do mnie dociera nastroje wahają się pomiędzy paniką a wyparciem. Sama gdy w listopadzie usłyszałam komunikat o plecaku to go zignorowałam. Zebrałam go pół godziny przed wyjazdem do Warszawy. Niektórzy wykazują jednak pełną mobilizację. Służba cywilna robi szkolenia pierwszej pomocy w sytuacji ran postrzałowych i złamań, wojska obrony terytorialnej też są aktywne. Spośród moich znajomych jest wielu, którzy w przypadku wtargnięcia Rosji zostaną zmobilizowani do wojska, więc już teraz woluntarystycznie chodzą na różne kursy, chcą być gotowi.

Nie mniej jednak to wszystko wygląda dużo gorzej tutaj niż tam. Ja zaczęłam się bać i panikować dopiero gdy przyjechałam do Warszawy. Zrozumiałam dlaczego będąc w Charkowie dostawałam smsy w stylu: „Twitter mówi, że Putin atakuje, natychmiast wyjeżdżaj!”.

Chociaż to przecież nie pierwszy raz przy granicy robi się gorąco.

Podobna historia była wiosną. W kwietniu nastąpiła pierwsza koncentracja wojsk rosyjskich przy granicach z Ukrainą. Kijów wtedy pił jeszcze kawę na ulicach, a my w Charkowie mieliśmy sprawdzanie systemów przeciw bombowych. Idziesz na spacer z psem, a w parku ci mówią: „Słuchaj, bo ty jesteś z zagranicy, pewnie masz jakieś instrukcje, spakowałaś się? Bo my mamy samochód gotowy”. Dowolny samolot przelatujący nad niebem i patrzysz: nasz czy cudzy? Już nieważne co dla kogo znaczy nasz, a co cudzy, to w Charkowie to wciąż niejednoznaczne, ale patrzysz: turystyczny czy to już wojna? Koledzy z Kijowa mówili: „No wiesz, jak masz stresik to przyjeżdżaj, ale bez przesady”. Dopiero teraz dostałam wiadomość „Teraz rozumiemy”.

Zalecenia, że w razie bombardowania mają biec do najbliższej stacji metro…

Charków z czasów wojny ma mnóstwo schronów. Jak idziesz po starym centrum wszędzie widać wieżyczki wentylacyjne. Z drugiej strony bywa trochę jak przed wybuchem II wojny światowej: nie wiadomo co będzie, więc pijmy szampana. Przecież to jest sezon Oliwie! Sama przed wyjazdem zorganizowałam kilka imprez, zaprosiłam 40-50 osób ze środowiska artystycznego i aktywistycznego. Żeby pobyć ze sobą w cieple.

Ta potrzeba wynika z pandemii, strachu przed agresją czy jeszcze z czegoś innego?

Z covidu to nie, to w ogóle nie jest temat w Ukrainie.

A z moich obserwacji wynika, że w Ukrainie przestrzega się noszenia masek i okazywania paszportów covidowych częściej niż w Polsce. Co prawda, mówię o Lwowie…

We Lwowie tak. Byłam tam w listopadzie i potem opowiadałam o tym w Charkowie legendy. To działa bo kontrolerzy chodzą wieczorem po ulicach i z zewnątrz fotografują ludzi w lokalach. Jeśli przy stoliku siedzi więcej niż dozwolona liczba osób to następnego dnia zamykają miejsce na 2 tygodnie. W Charkowie – zapomnij. Największa liczba imprez, premier odbyła się w czasie piku korony w październiku. Charków ma to wszystko w głębokim nosie. Lwów jest bardziej odpowiedzialny.

Co ciekawego dzieje się więc w charkowskiej kulturze?

Być może słyszałaś, niedawno otworzyła się rezydencja artystyczna. Przy LitMuzeum pojawił się nowy mecenat – pan Andrij. Robi biznes w Polsce i nagle stwierdził, że chce inwestować w swoją kulturę. Ktoś w tym samym czasie znalazł na sprzedaż mieszkanie z identycznym rozkładem jak mieszkanie Jurija Szeweliowa. Komunalne, niezmienione od czasów radzieckich. Pan Andrij kupił więc dwa mieszkania w Charkowie – jedno o którym mowa i drugie w sławnym Budynku „Słowo”. 

Widziałam o tych rezydencjach odcinek Ukraїnera!

Pomagałam niedawno organizować festiwal teatrów ulicznych, a raczej sztuki dla aktywistów – ParadFest. Wtedy dogadaliśmy się, że studenci akademii teatralnej pomogą umyć rezydencje po remoncie, a w zamian dostaniemy przestrzeń na wystawę fotograficzną Tomka Szerszenia w Warszawy. Ostatnio przyjechała też Oksana Zabużko. Kilka dni temu miała swój Kwartirnik.

Kwartirnik?

Nazwa pochodzi z czasów radzieckich, gdy wszystko działo się „na kuchni”. Kwartirnik to taka impreza w domu, ale niekoniecznie wódkopicie, tylko raczej czytanie poezji, wystawa sztuki, której nie zobaczysz w galeriach. W  Kijowie wszystko dzieje się w dużych galeriach, strasznie modne jest płacenie pieniędzy za wejście na wykłady… a Charkowie wykłady są za darmo. I wraca tradycja spotkań na kwartyrach. W przypadku tych rezydencji to jest oczywiście animacja kultury, ale ma swój klimat. Wiesz, siedzi się w pokoju, artystka na brzegu łóżka, ktoś się nie zmieścił, siedzi w kuchni, podaje kawę, ściągasz buty, chodzisz w skarpetkach, panuje swobodna atmosfera. Trzeba przyznać, że w Charkowie zrobił się taki przyjemny, twórczy ferment. A może on zawsze był?

Wspomniałaś o ParadFest. Co to takiego?

Nazwa nawiązuje do pierwszomajowych parad, ale chodzi o prawo na miejsce ludzi w mieście. Pomagałam w tych festiwalu w zeszłym roku. Organizatorzy zbudowali  przed samym Derżpromem krymski szatior (namiot – red.), wyłożony dywanami i poduszkami, gdzie dyskutowaliśmy cały dzień o prawach człowieka. Zaanektowaliśmy tę ogromną, dołującą przestrzeń, z której na co dzień masz ochotę uciekać. Okazało się, że może tu być też przyjemnie. Chodzi o zupełnie nowe czucie miasta. Warszawa przechodziła to parę lat temu. Charków o to dopiero teraz walczy. I robi to z artystami. Kijów to miał ale zdaje się poszedł w inną stronę.

Wydaje mi się, że Kijów urósł tak szybko, że pewne etapy przeskoczył… A mimo, że jesteś bardzo sławnym działaczem, artystką czy project managerem – to fajnie wciąż umieć usiąść na trawie.

Mój kumpel, Sasza, próbował w Kijowie tworzyć przestrzenie kulturalne poza centrum. Wiadomo, są duże instytucje, działające na dużą skalę. A powiedzmy jesteś z Lewego Brzegu albo z Obołonia i chcesz robić kółko teatralne. Gdzie? Sasza odzyskał stare kino i zrobił piękny projekt „Kinoteatr Bratyslawa”, właśnie na Obołoniu. Nikt tam dotąd nie inwestował w lokalną kulturę, Obołoń jest za blisko centrum. Zrobili tam salę do baletu, zmienili salę kinową na salę teatralną. Sasza niedawno wrócił do Charkowa, tu się zresztą urodził. Na moje pytanie “Dlaczego?” odpowiedział: „Bo w Kijowie jest wszystko i nic nie możesz już zrobić. A w Charkowie jest coś do zrobienia, możesz wiele zmienić”.

Takie myślenie jest mi bardzo bliskie.

Tak, ja myślę, że Przemyśl można odbierać podobnie. Twoja stopa na trawie jest widoczna, nie zostanie od razu zadeptana. Myślę, że trzeba planować przyszłość i iść do przodu. Sama po chwili małej paniki w zeszłym tygodniu, teraz myślę, że będzie dobrze.

To tak wracając do tematu wojny.

Teraz wszyscy musimy słuchać tych syren. Charków od początku był pierwszym miejscem zapowiadanego ataku, już w 2014 roku. Mój kolega konstatował gorzko, że dla nas nic się nie zmieniło, ale raptem cały świat się o nas dowiedział. Prawda, czołgów jest więcej, ale 80 tys. żołnierzy czeka przy granicy od wiosny. Wtedy, gdy wszyscy patrzyliśmy w niebo i nagle Putin łaskawie przemówił: koniec ćwiczeń, to odwołał tylko 14 tys. żołnierzy z nad Morza Czarnego. Ci spod Charkowa zostali.

Czytałam, że Zełeński prosi Waszyngton o spokój, aby zatrzymać panikę. Bo z jednej strony dobrze, że wielcy gracze, Stany, pastwa europejskie zaczęły się mobilizować. Tylko drugi efekt jest taki, że inwestorzy uciekają z Ukrainy.

I to jest ten front, na którym Putin bez wątpienia wygrywa.

I rynek gazu. Przecież już nikt nie chciał z Putinem rozmawiać, całe te manifestacyjne niedzwonienie… a dziś: linia z Waszyngtonem, cotygodniowe konsultacje, odnowienie formatu z Rosją w G7! Wystarczy zagrozić atakiem na Ukrainę i gwałciciel wymusza żeby się z nim liczyć. Plus North Stream 2: wczoraj cieszyłam się, bo USA wymusiły na Niemczech podpisanie deklaracji, że w przypadku jakiejkolwiek inwazji ze strony rosyjskiej nie zostanie uruchomiony North Stream 2. Zmiana retoryki, świetnie. Ale szybko uświadomiłam sobie, że to zmiana w złą stronę. Jeszcze w grudniu mówiło się o kompletnym zbojkotowaniu rurociągu. A po miesiącu mówi się: projekt będzie, no chyba, że Putin zaatakuje Ukrainę. „Putin, siedź cicho, nie zaczynaj wojny to kupimy od ciebie ten twój gaz”. Paradoksalnie rozumiem  Niemców: nie chcą stracić inwestycji, a przecież po awarii w Fukuszimie postanowili odejść od atomu. Pracuję dla organizacji, która chlubi się tym, że jest antyatomowa. Tylko, że ja wcale nie jestem pewna, że to jest dobre rozwiązanie. Nawet Francja próbuje nacisnąć na Niemcy, żeby uznali energię atomową za zieloną. Bo jak nie atom to co? Ruski gaz? Oczywiście, są też analitycy, którzy twierdzą, że gazociąg jest elementem pressingu na Rosję ze strony Europy. Tylko, że od tego gazociągu konflikt de facto się zaczyna!

Na chwilę obecną wydaje mi się jednak, że jeśli rozpocznie się wojna, to jako efekt niewytrzymanego nerwu i puszczonego cyngla. Chociaż wciąż słyszę z tyłu głowy głos Anny Applebaum, która mówi, że Putin w końcu uderzy. Tylko po to, żeby zapisać się w historii. To jest gorzka analiza i miejmy nadzieję, że nie nastąpi ale mamy do czynienia z człowiekiem głęboko szalonym i pełnym kompleksów.

Zajęcie Krymu i wtargnięcie na Donbas to była bez wątpienia nerwowa reakcja na Rewolucję Godności. W tym kontekście wariant „puszczonego cyngla” nie brzmi wcale abstrakcyjnie. Wojna trwa już tyle lat, żeśmy się do niej przyzwyczaili, szczególnie na linii frontu. To też jest niebezpieczne.

Piotr Andrusieczko pisze o tym, że na wschodzie ludzie przyzwyczaili się i nowe doniesienia nie robią na nich aż takiego wrażenia jak na reszcie kraju. Wiadomo, że to jest właśnie mechanizm wypierania, bo dziś możesz posłać dziecko do szkoły w Mariupolu, a jak zaczną znów bombardować to nie poślesz. A jak Mariupol będzie nowym Donieckiem to już w ogóle nie wiadomo czy tam zostaniesz. To jest życie na ciągłej adrenalinie. Tak też jest w Charkowie. Zauważyłam to nawet po moim psie, który przyjeżdża do Warszawy i wesoło szaleje, a jak wracamy do Charkowa to wszystkiego się boi. Mimo, że uwielbiam to miasto, to sama mam tam ciągły przykurcz mięśni.

Mieszkam w centrum miasta, w bardzo specyficznym budynku. Sąsiedzi to byli sędziowie, prokuratorzy, niegdysiejsi pracownicy KGB. Piękne twarze i ciekawi ludzie. Jeden z sąsiadów, pan Generał, odezwał się do mnie po dwóch latach, gdy mi rury w podłodze pękły. Trzeba było kuć, okazało się, że nie ma planów. Generał podszedł wtedy i powiedział: „też tak miałem”. Tyle. Majstrowie odłączyli budynek od wody, w sobotę wieczorem (60 mieszkań, bez ostrzeżenia). Sąsiedzi na mnie napadli, że jakim prawem! I mi wtedy puścił cały skumulowany stres. Opieprzyłam ich od góry do dołu, że to przez wasz system, korupcję, władzę, wodokanał i trzaskałam drzwiami. Następnego dnia przyszedł do mnie sąsiad i z uśmiechem: – jak to się stało, że myśmy się jeszcze nie zaprzyjaźnili? Ma pani problem, pani dzwoni i ja wszystko załatwię.

Wtedy pomyślałam, że może to jest nieeleganckie, nieprzyjemne i niezgodne z etyką mojej pracy, ale jak nie krzykniesz, to cię w Charkowie nie zaczną szanować (śmiech).

Widzisz, należało pokazać prawdziwe emocje!

Ale wiesz, wbrew pozorom to nie jest zabawna historia, to jest o długotrwałym stresie. Podczas ParadFest zaprosiliśmy młodzież ze wschodu,  przeprowadzaliśmy też eksperyment niewidzialnego teatru: aktor incognito opowiada jakąś społecznie ważną historię np. w autobusie i sprawdza reakcję. Akcję poprzedzają warsztaty, podczas których działacze, głównie Charkowianki, miały zdecydować o czym rozmawiać. Dziewczyny podjęły temat bezpieczeństwa. Opowiedziały, strachu przed napaścią, gwałtem. Nie mogły się pogodzić, że żyjemy w mieście, w którym wciąż nie wiemy co się wydarzyło w 2014 r. Jak myśleć o mieście jak o przestrzeni bezpiecznej skoro pierwszy lepszy zbir może przyjść i postawić ruską flagę na miejskiej administracji?

Ja mimo wszystko uśmiecham się jednak do ludzi na ulicy. Być może nie powinnam bo biorą mnie za wariatkę albo terrorystę. To jest inny kod komunikacji, ja go nie chcę krytykować, po prostu w pewnym momencie zrozumiałam, że ludzie mogą mnie odbierać jak kogoś niebezpiecznego.

Z czego to wynika? Chodzi o pierwotną reakcję swój-obcy? Czy o coś więcej?

Myślę, że to wynika z traum i długotrwałego stresu. Gdy permanentnie jesteś w sytuacji zagrożenia, to szaleją hormony, głównie adrenalina i kortyzon. Masz działać aby przeżyć. Gdy się panicznie boisz to wyłączają ci się wszystkie części mózgu odpowiedzialne za teatr, poezję, analizy moralne. Myślisz tylko: przeżyć. Oczywiście koloryzuję, nie myślisz takimi kategoriami na co dzień, ale w stresie chodzi o przetrwanie. Wtedy nie masz czasu na nowe przyjaźnie, nie tworzysz nowych relacji. Podstawowe grupy: rodzina, bliscy to jest gwarant przetrwania. Moim zdaniem w Charkowie odczuwa się to nawarstwienie wielu poziomów różnych traum. Do dziś Charkowianie kładą suchy chleb na framugach. W czasach Głodu kruszka nie mogłaś wyrzucić, a na framudze to myszy nie zjedzą. Misko Barbara ze Lwowa mówił: w Galicji wszystko jest. A ożenił się ze Svitlaną Oleshko, Charkowianką, więc żartował, że w domu jest tyle jedzenia jak na głód i wojnę. Do tego te ostatnie 7 lat to ciągły poziom podwyższonej adrenaliny, nawet jak się ludzie do tego nie uświadamiają.

Patrzę na przyjaciół w naszym wieku, którzy nie jeżdżą na wakacje. Czasem ich nie stać, a czasem ich stać ale etosem jest praca. Teraz jest, a nie wiadomo czy potem będzie, więc pracujesz non stop, bez oddechu. Większość z nich nie ma szans na emeryturę, nie ma odłożonej kasy, żadnej finansowej poduszki. Żyje z dnia na dzień, ma powynajmowane mieszkania, to przecież też wpływa na stres.

Przyjechałaś do Charkowa 3 lata temu, czy są jakieś zmiany społeczne nad którymi pracujesz i które powoli zaczynają już być widoczne?

Zaczęłam swoją pracę w środowisku mocno patriotycznym. Przez pewien czas wydawało mi się, że cały Charków walczy za język ukraiński. Potem zaczęłam poznawać ludzi rosyjskojęzycznych, gotowych walczyć za Ukrainę. A potem, podczas spacerów z psem. zaczęłam rozmawiać z babciami w parkach, które są za Stalina, za Związek Radziecki. Kiedyś rozmawiałam z taką panią, właścicielką bokserka. Mówię jej o przemocy na granicy, że było tam dużo gwałtów. I ta kobieta mi z takim przejęciem przytakuje. Myślę sobie: przecież ludzie tego nie wiedzą. Pytam jej, skąd wie? –  No jak to skąd – odpowiada. – Z rosyjskiej telewizji! Tak gwałcili po wsiach ci Ukraińcy!

Są więc różne grupy społeczne, trudno mówić o trwałych zmianach. Z drugiej strony Charków to miasto pięknych Marszów Jedności, w których bierze udział tysiące osób. Mam świadomość, że żyję w swojej bańce, raczej nie zapraszam na kawę pań, które mówią, że ukraińscy żołnierze gwałcili po wsiach i krzyżowali rosyjskie dzieci. Natomiast widzę, że coś się rusza, nawet na poziomie systemu. Trochę w tym pomogła śmierć Kernesa, był rok bezkrólewia. Terechow chciał być znów wybrany więc postanowił przypodobać się wszystkim. Można było przyjść z najbardziej absurdalnym projektem i on się na wszystko godził. Ten karnawał się pewnie skończy ale niektóre ciekawe rzeczy nabrały tempa. Ma powstać Charkowski Fundusz Kulturalny. Lwów od kilku lat o tym dyskutuje, a Terechow powiedział: my będziemy pierwsi.

Pamiętam jak pierwszy raz pojechałam z psem do Kijowa. Poszłyśmy do parku nieopodal Pejzażnej alei. Idę i widzę dużo ludzi leżących na trawie i psy biegające dokoła. Moja pierwsza myśl: Boże, muszę ich ostrzec! Zaraz przyjdzie ochrona i ich przegoni. Okazało się, że nie. Cały tydzień potem po pracy kładłam się w zwiewnej sukience na trawie i spałam, a pies biegał. Charkowie nie wolno tego robić. W głównych parkach jest ochrona i ona może cię pobić jak wejdziesz na trawnik. Rozmawiam z sąsiadką na dworze, a ona nakłania po trochu do ziemi, gładzi trawę. Mówię do niej – usiądźmy. A ona – Nie! Nie można. –  Czemu? Gdzie to jest napisane? – Ja tu całe życie mieszkam i nigdy na tej trawie nie siedziałam. To też jest o zmianie społecznej: “niesiedzenie na trawie”, wewnętrzy policjant jest w tobie.

W zeszłym roku ochroniarze pobili ludzi w parku Szewczenki za niestandardowe zachowanie. Ktoś dostał pałą za chodzenie po trawie. Więc rozpoczęły się akcje, happeningi. Działacze z pisma Lyuk kupili trawę golfową, rozłożyli na asfalcie i zapraszali wszystkich na piknik. Później zrobili jeszcze happening w centrum miasta. Stał stolik, mogłeś tam zapisać się: familia, otczestwo, numer telefona, i zarejestrować aby otrzymać talon na jednorazowe posiedzenie na trawie. Kolejka była długa na 200 osób, podchodziło się do trawy, wolontariusze pokazywali na którym metrze kwadratowym możesz siedzieć. Wydzielali też kocyk, po czym sprawdzali czy na pewno siedzisz na swoim. Gdy chodzę z psem to rozmawiam z babciami o tych akcjach. Bo jedna opowieść to jest wojna, a druga to jest moje miasto. Wiele osób mówiło mi, że gdyby wiedzieli o akcji to by przyszli. Babcie mówiły: ja całe życie chcę usiąść na trawie!

Skoro babcia w parku ci mówi „ja też chce przyjść na akcję” to znaczy, że drzwi się uchyliły. Mogą się jeszcze zatrzasnąć, ale na razie myślę pozytywnie. Zrobiono pierwszy deptak, myślą o drugim. Świadomość ludzi się zmienia, być może głównie w mojej bańce, ale myślę, że w tej drugiej też by się ruszyło. Tylko trzeba więcej rozmawiać.

Wszystko kończy i zaczyna się na dialogu.

Część mojej pracy to tworzenie przestrzeni do dialogu. Jak się gadać z obcym? Dialog, fajnie, ale ze swoimi. A właśnie w tym cały szkopuł, że należy powiedzieć „obcym” że może jesteśmy pryncypalnie różni jeśli chodzi o politykę, ale w tym mieście każdy chce tak samo usiąść na trawie? To nas łączy.

Wiesz, Charków się zmienia też dlatego, że dzieciaki jeżdżą na weekendy do Berlina. Jest Wizzair dwa razy w tygodniu. Ludzie wracają z zupełnie nowymi pomysłami, z nowym doświadczeniem przestrzeni. Moim zdaniem to najbardziej zaprocentuje – bezwiz i tanie loty. To nie może nie przynieść zmian.

No a co z tak zwanym wydrenowaniem społeczeństwa?

Ja tego nie czuję. Fakt, wyjeżdżają zawsze ci, którzy mają inicjatywę. Ale wiele z nich ciągnie z powrotem. Wśród moich znajomych mam kilku z planami emigracyjnymi, ale te osoby wrócą i przywiozą nowe projekty, kontakty, możliwości. Jest taki projekt „Nowa Symfonia Donbasu”. Zrobił to chłopak, który się przeniósł się do Berlina, zajmuje muzyką elektro i przyjeżdża na wschód żeby tworzyć z miejscowymi dzieciaki muzykę. Przyciąga kasę i pomysły z zachodu, studia nagraniowe, a potem te dzieciaki z Donbasu pokazują się w Berlinie. Nie byłoby świata gdyby nie było migracji. Sama też  jestem migrantką.

Ilu jest w Ukrainie takich migrantów-aktywistów?

Z Polski? Charkowie bywają ludzie zaangażowani „akordowo”. Przyjeżdżają robić reportaże, pisać książki. Anna Korzeniewska-Bihun na przykład niedawno wydała po polsku zbiór pism teatralnych Lesia Kurbasa. Dla mnie to jest bardzo ideologiczna i ważna praca. Poznałam też niestety parę szemranych postaci, nie chce mieć z nimi nic wspólnego. W Kijowie i na wschodzie znam trochę ludzi z OBWE. Chociaż OBWE nie ma dobrej prasy w Ukrainie (Rosja jest członkiem, więc organizacja nie nazywa konfliktu na Donbasie wojną, a Rosji stroną konfliktu). Znam za to wielu Niemców, w końcu pracuję w niemieckiej organizacji. Niemcy mają w Ukrainie wiele swoich instytucji. Polska ma ze stałej reprezentacji tylko Instytut Polski, który był świetny, ale teraz jest naprawdę fatalny. Niemcy mają m.in. Fundację Konrada Adenauera, Heinrich-Böll-Stiftung, Rosa Luxemburg Stiftung, Goethe Instytut, Forum ZDF, Deutsche Well, wszystkie działają na rzecz kultury demokracji. Ciekawych Niemców znam masę, to bardzo często pasjonaci Ukrainy. Niestety czuję, że w Polsce pokutuje podejście kolonizatorskie. Bardzo wkurzające zresztą.

Skoro więc jutro raczej będzie – to co dalej?

Wymiany horyzontalne, stwarzanie możliwości spotkań, takich Charków-Mariupol, Sewierodomieck-Krematorsk. Chcę zająć się animacją wymiany doświadczeń. To, że kultura powstaje tylko w Kijowie albo w Berlinie to mit. Nieprawdopodobne rzeczy dzieją się też na granicy. Gdy pierwszy raz usłyszałam o sztuce Donbasu to pomyślałam: aha, hałdy będziemy rysować. A okazuje się, m.in. przez wojnę sztuka współczesna Ukrainy dostała nowe tematy, o jakich zachód nie słyszał od dawna.

Pojawia się też potrzeba krytycznego spojrzenia na historię współczesną. W zeszłym roku moi koledzy zrobili świetny film, który jest analityczną próbą spojrzenia na Majdan. Tytuł brzmi Jak domowlawsia Majdan. Wyszliśmy z założenia, że Majdan utrzymał się dlatego, że ludzie z różnych stron barykady zaczęli ze sobą rozmawiać. To dyskurs mało znany, bo prasa i historiografia pokazują głównie walkę. Nie mówi się, że ofiar byłoby więcej, gdyby nie rozmowy. Zajmuję się promocją tego filmu w Ukrainie, a także promocją idei dialogu, który jest częścią ukraińskiej kultury. Jestem przekonana, że rozmawianie da nam więcej niż walka.

Foto z archiwum Małgorzaty Biczyk

Поділитися:

Схожі статті

Залишити відповідь

Ваша e-mail адреса не оприлюднюватиметься. Обов’язкові поля позначені *

*
*